Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Akcja MM. Moja ulica: Radości

Jakub Markiewicz
Jakub Markiewicz
Na Czuby po raz pierwszy przyjechała w 1981 r. Wysiadła z syreny bosto. To, co zapamiętała do dziś – to maleńkie drzewka. Dziś wyrosły z nich spore lipy.

Ulica, na której mieszka się wiele lat staje się w końcu małą ojczyzną. Zna się ludzi, którzy nią chodzą, wiadomo w którym miejscu wystaje płyta chodnikowa i czyj pies ujada od świtu pod blokiem. Dobrze, jeśli jest to ulica przyjazna z sąsiadami, których się lubi, bliskimi sklepami i ławeczką pod rozłożystym drzewem.

– Nigdy nie myślałam, że będę miała dwie najważniejsze ulice w życiu – mówi Magda Życzliwy. – To Nałęczowska i Radości. Na tej pierwszej upłynęło moje dzieciństwo i wczesna młodość, na drugiej mieszkam do tej pory.

Sprytna ulica
.

Chodzimy do swoich domów tymi samymi drogami, choć przecież tak często wszystko wokół się zmienia. Popadamy w rutynę, czas upływa, aż któregoś razu oglądamy się wstecz i zauważamy – ach, to już tyle lat minęło. Wtedy właśnie jest pora, żeby przypomnieć sobie, jak do tego swojego domu brnęło się kiedyś przez błoto, a teraz – proszę, nowy chodnik z kostki, a nad głowami już wysokie drzewa.

– Na tym moim osiedlu wszystkie ulice bardzo ładnie się nazywają – zauważa pani Magda. – To Sympatyczna, Gościnna, Uśmiechu, ale najważniejsza jest ulica Radości. Dlaczego? Bo ja na niej mieszkam – śmieje się pani Magda Życzliwy. – To bardzo sprytna ulica. Biegnie, wije się przez całe osiedle, wzdłuż wąwozu, można wejść w nią z jednej strony osiedla – od Filaretów, a wyjść z drugiej, blisko Nadbystrzyckiej. Można z niej zejść do wąwozu i jest się w innym świecie – zielonym w lecie, białym od śniegu w zimie. Moja ulica jest pięknie obsadzona lipami. Pamiętam, że kiedy sadzono drzewka, to kije, do których je przywiązano były grubsze i wyższe od nich. Kiedyś w nocy ktoś szedł i wyłamał czubki ze wszystkich młodych drzewek. Ale dały sobie radę. Dziś lipy pięknie pachną, jest w nich mnóstwo ptaków, dają cudowny cień w upalne lato, a spadź jaka z nich kapie – oblepia gęsto parkujące pod nimi samochody.

Towarzystwo się starzeje.
Jak wspomina pani Magda, kiedyś koleżanka zaprosiła ją na oblewanie nowego mieszkania na koniec świata. Nigdy nie przypuszczała, że sama na tym końcu świata zamieszka. – Przywieźli mnie tu w 1981 r. znajomi syrenką bosto – opowiada. – Lato było gorące, bez kropli deszczu. Podjechaliśmy pod blok, dookoła osiedla – bo wiaduktu na Filaretów jeszcze nie zbudowano. Więc przyjechaliśmy pod blok i w tym momencie strzelił piorun. Znajomi mówią – możesz tu mieszkać, podoba nam się.

Sprowadziła się w następnym roku. Stan wojenny i kłopoty z nim związane sprawiły, że przeprowadzka na Radości opóźniła się.– Większość bloków już była. Niewiele się zmieniły – wspomina pani Magda. – No, ale już są na przykład ocieplone, mają domofony, często nową elewację. Muszę zresztą powiedzieć, że mój blok numer 14 ma bardzo dobrego gospodarza – zawsze jest wysprzątane, odśnieżone. Towarzystwo się jednak zestarzało. Ja mam bardzo dobrych sąsiadów, ale większości mieszkańców już nie znam. Niektórym się tylko kłaniam. Na przykład pani sąsiadce, która mi kiedyś uratowała życie jak zacięłam się w windzie. Spotykam też młodą kobietę, która jeszcze tak niedawno była małą dziewczynką wyprowadzającą na spacer pieska i młodego mężczyznę z żoną i dzieckiem, którego pamiętam jako małego chłopczyka.

Mieszkania tu są małe, ludzie wyprowadzili się do większych. Bliskość politechniki sprawiła, że wiele jest wynajmowanych studentom.

Wszystko, czego potrzeba
.

Kiedyś, jedna z pisarek powiedziała pani Magdzie, że miasteczko jest tam, gdzie jest ryneczek. Pani Magda cieszy się, że tutaj właśnie tak jest i że to osiedle, to właśnie jej miasteczko. – Jest tutaj wszystko, czego do życia potrzeba – zauważa. – Cztery przedszkola, szkoła z basenem, Klub Osiedlowy „Między nami”, który ma ciekawą ofertę. Jest poczta, pralnia, fryzjer i salon kosmetyczny, zakład naprawy sprzętu AGD i zegarmistrz, w którymś z dwóch zakładów krawieckich można dokonać różnych przeróbek.

Wreszcie jest to najważniejsze – ryneczek, wokół którego skupia się życie handlowe, czasem towarzysko-plotkarskie. Panie, robiąc tutaj zakupy wymieniają uwagi, panowie idą na piwo „Do Stacha”, która jest rodzinnym interesem. – Na ryneczku można kupić wszystko – ogórki i biustonosze, choinki i karpie zimą, latem warzywa, owoce, jajka, banany. Zaraz obok jest Aldik, blisko warzywniak, który kiedyś należał do Leonowa i dziś też mówi się – „idę do Leonowa”. O pobliskim sklepie, kiedyś drewnianym, a dziś samoobsługowym – „idę po zakupy do drewniaka” – mówią starsi mieszkańcy.

Ten „SAM”, który kiedyś był drewniakiem, miał w dawnych latach z boku punkt przyjmowania butelek i jak wszędzie w tamtych czasach, tam także stała zawsze kolejka.
– Tak, to były podłe czasy – śmieje się Magda Życzliwy. – Pamiętam, że moja mama nigdy nie wyrzucała papierowych torebek. Zbierała je, a później nosiła przekupkom na ryneczek, żeby miały w co pakować towar. Dziś na ryneczku już nie jest to potrzebne. Gospodarze, działkowcy, kramarze, którzy tu handlują mają plastikowe torby.

Zostało w pamięci.

– Cieszy mnie, kiedy widzę, że czasem dzieci bawią się tak jak ja, kiedy byłam w ich wieku – uśmiecha się Magda Życzliwy. – Rozkładają na trawniku kocyk, zabawki. Kiedyś widzę, jak mała dziewczynka z lalką przytuloną do siebie zbiega z górki i wbiega z powrotem. Chłopczyk, którego to zdenerwowało mówi do niej „z dziećmi się nie biega”. Ona zatrzymała się, przez moment się zastanowiła i rezolutnie mówi – „czasem się biega”. Zachwyciła mnie ta scenka – nie ukrywa pani Magda.

Na ulicy Radości bujna zieleń łaskawie okrywa dziesiątki aut parkujących tu ciasno. Ulica jest wąska i wije się jak wąż od krańca do krańca osiedla.– Są trzy parkingi strzeżone, ale to i tak za mało – mówi pani Magda. – Wtedy, trzydzieści lat temu projektant nie wziął pod uwagę takiego szybkiego rozwoju motoryzacji. Trzydzieści lat temu był tutaj jeszcze ten inny, stary świat. Przychodził pan, który ostrzył noże i nożyczki, i dzwonił pod blokami. Przychodzili pod okna grajkowie. Jak w „Zakazanych piosenkach” zawijałam jakieś monety w papierek i rzucałam im przez okno. Zapamiętałam też samochody z weselem, jakie powoli przejeżdżały ulicą Radości. To już przeminęło, już się nie zdarza, ale w mojej pamięci zostało. Cieszy mnie to, że mieszkam w takim miasteczku. Nie, nie robię zakupów w centrum miasta. Po co. Tu mam swoją panią na ryneczku, dobry towar w sklepach, krawca i szewca, pralnię, fryzjerkę. Mam tu wszystko. Teraz już niecierpliwie czekam, kiedy zakwitną lipy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto