Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Akcja MM. Moja ulica: Spokojna w Lublinie

Łukasz Minkiewicz
Łukasz Minkiewicz
Przed Wami kolejny artykuł z cyklu „Moja ulica”. Mieszkańcy Lublina opowiadają nam, jak mieszka się na ich ulicy. Czas na ulicę Spokojną.

Znaczące miejsca

– Podobno w czasie okupacji w moim domu mieszkali oficerowie gestapo – zaczyna wspomnienia Zofia Zaorska. – W mieszkaniu i na balkonie były jeszcze ślady po kulach. Na mojej ulicy Spokojnej, wtedy nazywanej 22 Lipca, od kiedy pamiętam był asfalt. I chyba tylko na tej jednej w całym Lublinie. Przecież mieścił się tu Urząd Wojewódzki, miejsce ważne, bo tu urzędował Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Przed wojną, w latach dwudziestych, ten budynek zbudowano dla Izby Skarbowej. Projektował go architekt Ignacy Kędzierski.

Jak dodaje pani Zofia, za jej dziecięcych czasów stał tutaj: jej dom, dwa budynki, o których mówiło się „żółte”, klinika MSW i obiekt, w którym dziś mieści się wydział prawa KUL, a kiedyś szkoła i Collegium Anatomicum Akademii Medycznej.

– Przy ulicy były bloki, bloki, a raptem willa – opowiada. – Na jej tyłach był bardzo ładny ogród. Mieściło się tam pierwsze po wojnie radio, później siedzibę miał Związek Młodzieży Socjalistycznej, teraz pracują urzędnicy zajmujący ochroną środowiska. Ciekawe, czy ten ogród nadal jest taki piękny. A może już wcale go nie ma? – zastanawia się pani Zaorska.

Pan gospodarz

Sięgając do lat dziecinnych najmocniej w jej pamięci utkwiło podwórko – miejsce spotkań, zabaw, zawiązywania przyjaźni i koleżeńskich sporów.

– To było podwórko z udeptaną ziemią i rynsztokiem przez środek – mówi – W tamtych latach jeszcze był tak zwany gospodarz domu. W moim był pan Batyra. Miał wąsy, wyglądał jak dozorca z powieści. Pan Batyra codziennie sprzątał, zamiatał podwórko i miotłą przeganiał niesforne dzieciaki. Na noc klatka schodowa była zamykana. Trzeba było zadzwonić, pan Batyra przychodził niespiesznie i otwierał drzwi, ale należało mu za to zapłacić. To jednak była postać – uśmiecha się Zaorska. – Na klatce był zawsze porządek, żona Batyry myła okna i drzwi z kryształowymi szybkami. On miał autorytet. Nikomu nawet do głowy nie przyszło pisać albo wydrapać coś na ścianach czy korytarzu.

Śpiewały słowiki

Ulica Spokojna naprawdę była spokojna. Czasem furmanką przyjechał człowiek, który w zamian za szmaty dawał jakiś garnek. Zaklekotała dorożka, która przywiozła kogoś z dworca. Przed domami dzwonił metalem o metal mężczyzna, który ostrzył noże i wtedy dzieciaki otaczały go ciekawym wianuszkiem przyglądając się jego fascynującej pracy. I były to już lata powojenne.

– Pamiętam pierwszą taksówkę – samochód marki Warszawa – przypomina sobie pani Zofia. – Kiedy jechała brukowaną ulicą Wieniawską, słychać było jak turkotała na kocich łbach.

Na Spokojnej było niemal sielsko. – Przez okna naszego mieszkania widać było rozległe pole i komin od cegielni – wspomina. – Ojciec zwracał uwagę na położenie słońca względem komina. Za moją ulicą, która także wtedy nie była przejezdna, rozciągało się pole. Tam, gdzie dziś kończy się ulica Lubomelska płynęła Czechówka i był basen. Za moim domem w bzach śpiewały słowiki. Na szkolnym boisku każdej zimy wylewano lodowisko. Był woźny, który szlauchem wylewał wodę, chłopcy odgarniali śnieg, czasem włączano jakąś muzykę. W ogóle na boisko mogły dzieciaki wchodzić, bawić się tam, grać w piłkę. Teraz wszystko jest pozamykane – podobno przez psy... Szkołę i boisko odgradzały od bloku topole. – Rosły, rosły, aż jedna podczas burzy się wywaliła i wycięto wszystkie – mówi.

Moi sąsiedzi

Przy ulicy Spokojnej przeważnie mieszkali urzędnicy. Balkony i domy były zadbane, a jak wspomina pani Zofia – w dzień nikt nie zamykał drzwi, każdy mógł wejść, dzieciaki bez przerwy się odwiedzały. Ludzie mieli do siebie zaufanie.

– Miałam tu dużo koleżanek i kolegów – opowiada. – W moim bloku mieszkała Zosia, córka profesora. Rodzice nie pozwalali jej wychodzić na podwórko. Siedziała z bratem na balkonie i przyglądała się jak my się bawimy. Tu mieszkał Mietek, dziś dyrektor jednej z placówek kultury, na dole znany laryngolog – jego córka też jest lekarzem. Na górze dwie koleżanki mojej siostry – Danka i Baśka, jedna z nich jest aktorką, a obok mieszkał profesor z Akademii Rolniczej – wylicza i dodaje – jednak stanowiska rodziców nie miały znaczenia dla nas, dzieciaków.

Ważne osoby

Wspomina, że ważną osobą na tej ulicy był pan listonosz, który listy przynosił do domu. – Nie było wtedy skrzynek pocztowych. Pan listonosz zawsze był częstowany herbatką, zapalał papieroska i z mamą omawiali najnowsze, sąsiedzkie nowiny.

Inne ważne osoby to kobieta, która nosiła mleko i druga, dostarczająca cielęcinę.
– Ta z mlekiem i śmietaną przychodziła aż ze Snopkowa z bańkami zawiniętymi w kraciastej chuście – mówi z podziwem. – Przed drzwi wystawiany był garnek i pieniądze w słoiczku, nie pamiętam żadnych butelek.

Kolejną istotną osobą we wspomnieniach pani Zofii z tych, które mieszkały w czasach jej dzieciństwa i młodości w domu przy Spokojnej był wojewoda Ryszard Wójcik. – Kiedyś były tylko piece węglowe – wyjaśnia. – Jak sprowadził się Wójcik założono kaloryfery.

Wciąż są tu piwnice z tajemnym wejściem do jakiegoś lochu. Ilekroć obok tego wejścia przechodzę dreszcz mnie przejmuje.

Tu jest mój dom

– Nadal bardzo lubię swoją ulicę – mówi pani Zofia. – Mieszkam na niej od urodzenia. Zmieniła się i niewiele, i bardzo dużo. „Żółte” bloki zostały odnowione – kiedyś były brzydkie, odrapane. Jeszcze do niedawna ulica była słabo oświetlona, ale teraz już jest lepiej. Ostatecznie zamknął ją nowy blok mieszkalny, w którym na parterze mieszczą się placówki służby zdrowia. Obok szkoły był kiedyś sklepik, ale został zlikwidowany. Po zakupy mamy blisko – albo na Wieniawską, albo na Ogrodową. Na szczęście nie ma pubów, choć czasem hałasują młodzi, którzy skracają sobie tędy drogę na Czechów. Popołudnia, soboty i niedziele są spokojne.

Gorzej jest w dni powszednie, kiedy pod urząd przyjeżdżają setki aut. Albo przychodzą protestujący. Ale oni przyjdą, pokrzyczą i to nigdy nie trwa długo.

Jesienią moja ulica mieni się wszystkimi kolorami, jest wtedy pięknie. Co się bardzo zmieniło? Lokatorzy z klatki schodowej, chociaż się znają, raczej nie utrzymują bliskich więzi. Nie ma już tamtego zaufania i otwartości, jaką pamiętam z dziecinnych lat. Ale dla mnie właśnie tu jest dom rodzinny. I to się liczy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto