Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Akcja MM. Moja ulica: Nałęczowska nie wioska, papierosy są w kioskach

Redakcja
Przed Wami kolejny artykuł z cyklu „Moja ulica”. Mieszkańcy Lublina opowiadają nam, jak mieszka się na ich ulicy. Czas na ulicę Nałęczowską.

Nasz cykl artykułów „Moja ulica” spotkał się z dużym zainteresowaniem naszych Czytelników.

Chcemy poprzez takie publikacje przybliżyć młodym Czytelnikom historię ich miasta, starszych skłonić do wspomnień z przeszłości, a wszystkich do opowiedzenia o tym, jak im się mieszka, żyje, jak dziś wygląda ich ulica.

Zapewne we wspomnieniach ta sama ulica opisywana będzie bardzo różnie. Ktoś sobie przypomni innych sąsiadów, ktoś zapamięta odmienne fakty i zechce o nich opowiedzieć. Wreszcie każdy ma swoją wersję ulicy dzieciństwa lub młodości. To dobrze. Wspólnie przywołamy minione lata, wspólnie też chcemy opowiedzieć o tych współczesnych.

Czekamy na telefony, listy, na przypominanie o wydarzeniach, ludziach, o historii. Zaproście nas na swoją ulicę: [email protected] tel. 81 46 26 832


Poznaj historię ulicy Nałęczowskiej w Lublinie:

Kiedyś ulica Nałęczowska była ulicą senną, peryferyjną, na której życie toczyło się według własnych praw i zasad.

Raz na jakiś czas przejechała furmanka, czasem samochód. Po wojnie było już więcej aut, ale raczej ich właścicielami nie byli tutejsi mieszkańcy. Z czasem jednak zaczęły kursować autobusy, a droga była jedyną do coraz bardziej modnego kurortu – do Nałęczowa. Ulica Nałęczowska zaczęła się zmieniać, choć nie można powiedzieć, że wypiękniała. Niestety.

Początek ulicy

– Nałęczowska zaczynała się vis á vis koszar przy Alei Kraśnickiej – tam, gdzie była pierwsza studzienka – wspomina Marta Wójcik. – Co jakiś czas były następne studzienki – tam, gdzie dawniej była piekarnia i jeszcze dalej. Moja mama mieszkała przy Nałęczowskiej od 1914 roku. Najpierw w kamienicy, która stała tam, gdzie Kraśnicka rozwidla się. Po prawej stronie, obok pierwszej studzienki był sklep spożywczy pani Schabowej. Tak, przypuszczam, że właśnie tak się nazywała. Mówiło się zawsze – idę do Schabowej na zakupy. Na rozwidleniu ulic był zielony kiosk Kaloty. Było tam mydło i powidło, a przede wszystkim piwo. Dalej zaczynały się małe uliczki i domki. Później, po lewej stronie została zbudowana zajezdnia. Ale zajezdnia to był Helenów, a nie Nałęczowska. Zawsze to rozróżnialiśmy.

Wycięte drzewa

Dla mieszkających tam ludzi Nałęczowska była ich własnym mikroświatem z różnymi domkami: biednymi, bogatszymi, z plątaniną uliczek utworzonych przez siatkowe ogrodzenia, z ogródkami, które wiosną kipiały bzem i jaśminem. Na początku była brukowana. Z wodociągu nie wszyscy korzystali. Ci, do których nie został podciągnięty, jak przed dziesiątkami lat chodzili z wiadrami do studzienki – ulicznego zdroju. Niektóre obejścia to były prawdziwe gospodarstwa ze zwierzyną hodowaną w komórkach, z pięknymi sadami wokół domu.

– Jeszcze w dzieciństwie, kiedy jeździło się na sankach, podskakiwały one na kocich łbach – uśmiecha się do wspomnień pani Marta. – Nie było chodników, wzdłuż jezdni ciągnęły się rowy odwadniające. Moja mama wspominała, jak to przed wojną mieszkańcy sadzili sokory wzdłuż ulicy. Teraz ze smutkiem widzę, że zostały wycięte. Szkoda. Ulica zupełnie straciła swój wyjątkowy charakter.

Miłości i zabawy

– Za zajezdnią były baraki, w których mieszkali robotnicy pobliskiej cegielni – przypomina sobie. – Mama opowiadała, że jak przed wojną było ciężko, to chodziła do cegielni przewracać cegły. Cegielnia była tu, gdzie dziś jest ulica Morwowa i miała ogromny piec do wypalania. Jako dzieci podchodziliśmy tam blisko, ale każde z nas czuło jakiś lęk przed tym kolosem. Po przeciwnej stronie gospodarstwo ogrodnicze miał pan Połetko. Chodziło się do niego po rozsady. Podnosił wtedy okna wielkich inspektów i wyjmował z czarnej, pulchnej ziemi maleńkie, zielone sadzonki. To była magia wiosny. Niżej, przy Nałęczowskiej był dom pani Ochalskiej. Miała pięciu synów, Tomek Ochalski to znany muzyk. W jednym z jego braci byłam nieprzytomnie zakochana, aż wszyscy sobie ze mnie żartowali. Zaraz – jak on miał na imię? Nie pamiętam – śmieje się pani Marta. – Przy jednej z bocznych uliczek – przy Morelowej zbudowali kaszarnię. Na córki właściciela mówiliśmy po prostu „kaszarki”. Chodziliśmy się bawić w Indian tam dalej, na Zimne Doły. Tam był inny świat, tajemniczy, porośnięty starymi drzewami z mnóstwem poziomek, które nanizane na trawę nosiło się jak korale. Kiedyś, jako Indianie przywiązaliśmy Hankę do drzewa i poszliśmy sobie na obiad do domów. Takie to były zabawy.

Trudne rozstanie

Z czasem rodzice pani Marty zamieszkali w kamienicy pana Świecha. Dookoła sad z wieloma odmianami śliwek, jabłek, z czereśniami. Dom kiedyś był budowany jako letni, bo przecież Nałęczowska była pod miastem.

– Pan Świech był dystyngowany, kapelusz, muszka, kamizelka, zegarek z dewizką. Miał jeszcze kamienice w centrum miasta. Panu Świechowi i innym właścicielom zabierali działki kawałek po kawałku, bo miała tam powstać ulica Monte Cassino. I do tej pory na tym odcinku nie powstała – mówi pani Marta. – Ale pozabierać pozabierali. Nie wolno było nic budować, nikt też nie remontował domów, bo miały także iść do rozbiórki z powodu drogi. No i panu Świechowi zabrali ten dom, w którym mieszkaliśmy.

Pani Marta wspomina, że kiedy trzeba było się wyprowadzić, rozstanie było bardzo ciężkie. Wydawało się, że bez Nałęczowskiej nie będą żyć.

– Ojciec wymontował mosiężne klamki na pamiątkę i długo jeszcze jeździł do tego domu. Pamiętam, że całą naszą grupką przyjaciół stamtąd, też wywłaszczonych, siedzieliśmy w tym pustym domu, piliśmy wino, słuchaliśmy Radia Luxemburg. O świcie zaczęły śpiewać słowiki. Wychodzimy przed dom, bzy i jaśminy pokryte rosą, świat wokół jest piękny i pachnący. I trzeba to zostawić. Żal.

Zapomniane historie

Nałęczowska zawsze manifestowała swoja odrębność. – Mówiło się „Nałęczowska nie wioska, papierosy są w kioskach” – śmieje się. – Swoi na Nałęczowskiej mogli się czuć bezpieczni, choć wiadomo było, że złodziejaszków i rozrabiaków tu nie brakowało. Przeważnie stali pod cegielnią i mówiliśmy na nich „ceglarze”. Jednak nigdy nie zdarzyło się, żeby kogoś ze swoich zaczepili. Zresztą, wielu z nich to byli moi koledzy ze szkoły. Siedzieli w tej samej klasie, z trudem kończyli szkołę, a później wystawali pod cegielnią. Tutaj wszyscy się znali i niemal wszystko wiedzieli o sobie. Na początku ulicy, na wprost zajezdni była glinianka, miejsce spotkań i kąpieli. W domu słychać było jak kumkały żaby znad glinianki. Już dziś jej nie ma. Może nawet mało kto pamięta, że była? W ogóle ze smutkiem dziś stwierdzam, że nie było wtedy czasu i ochoty słuchać rodziców i wiele historii umknęło na zawsze. Na przykład dlaczego na to miejsce, gdzie dziś zbudowano aleje Świerczewskiego mówiono „Piorunówka”? Ciekawe, czy ktoś wie.

Wizytówka taka sobie

Nałęczowska zaczęła się zmieniać. Czy na lepsze? Nie. Nie powstały wzdłuż niej piękne wille z malowniczymi ogrodami, a brzydkie budynki z wielkiej płyty. Ludzie powoli wyprowadzali się z „bieda domków” tych bez kanalizacji, bez wygód.
– Najpierw powstała na Nałęczowskiej zajezdnia – opowiada. – Wcześniej była tu pętla. Później, nieco dalej zbudowano piekarnię – tam, gdzie dziś jest galeria „Parada”. Zburzony został komin cegielni. Powstała moda na budowanie spółdzielni, więc wzniesiono budynek Suponu, Spółdzielni Bajka i Violi – to wszystko na działkach sąsiadów. Powoli mieszkańcy byli rugowani i przy ulicy budowano obiekty, które wcale nie są najpiękniejszą wizytówką miasta. Dziś tylko wspomnienia o tamtej Nałęczowskiej są piękne.


Czytaj więcej:
Akcja MM. Moja ulica: Przyjaźni w Lublinie

Akcja MM. Moja ulica: Kosmowskiej na Czechowie

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto