MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Akcja MM. Moja ulica: Kosmowskiej na Czechowie

Redakcja
Rozpoczynamy cykl artykułów „Moja ulica”. Opowiedz nam, jak Ci się mieszka na Twojej ulicy. Zaczynamy od ulicy Kosmowskiej.

Chcemy poprzez takie publikacje młodym Czytelnikom przybliżyć historię ich miasta, starszych skłonić do wspomnień z przeszłości, a wszystkich do opowiedzenia o tym, jak im się mieszka, żyje, jak dziś wygląda ich ulica.

Zapewne we wspomnieniach ta sama ulica opisywana będzie bardzo różnie. Ktoś sobie przypomni innych sąsiadów, ktoś zapamięta odmienne fakty i zechce o nich opowiedzieć. Wreszcie każdy ma swoją wersję ulicy dzieciństwa lub młodości. To dobrze. Wspólnie przywołamy minione lata, wspólnie też chcemy opowiedzieć o tych współczesnych.

Czekamy na telefony, listy, na przypominanie o wydarzeniach, ludziach, o historii.
[email protected] tel. 81 46 26 832


Poznaj historię ulicy Kosmowskiej:

– Jaka jest ta nasza ulica Ireny Kosmowskiej? – zastanawia się Bronisława Odojewska. – Kosmowskiej jest taka jak my – mówi. – Zmieniała się, piękniała, później już osiągnęła pułap swoich możliwości. Jest tu niewiele bloków, a te często mają inny adres – na przykład Kurantowa, choć w gruncie rzeczy jednym skrzydłem stoją przy Kosmowskiej. Sama ulica okrzepła, osiągnęła już chyba swój ostateczny kształt. Pamiętam jednak, że kiedyś była zupełnie inna.

Za miastem

– Pierwszy raz znalazłam się tu u schyłku lat 60. – wspomina pani Bronisława. – W jednym z domków, na tzw. sierżantówce mieszkała krawcowa. Co to była sierżantówka? Przed wojną dostali tutaj działki chyba legioniści marszałka Piłsudskiego lub też weterani czy zasłużeni żołnierze. W każdym razie mówiło się, że to sierżantówka.

W tamtych latach była to prawie podlubelska wieś

– Jakiś autobus dojeżdżał z rzadka z centrum miasta, ale skręcał w stronę Poligonowej. Od dzisiejszej ulicy Północnej szło się wśród sadów, ogrodów i pól pod górę, dalej takimi wąskimi schodami, wreszcie na jedną z wąskich uliczek, przy której stał domek krawcowej. To była cała wyprawa, a pamiętajmy że mało kto miał wtedy auto.


Brzydka ulica

Minęło dziesięć, może piętnaście lat, kiedy w krajobraz tej sielskiej wsi wjechały buldożery. Powstała Spółdzielnia Mieszkaniowa „Czechów”.

– Należałam do innej spółdzielni i już parę lat czekałam na mieszkanie – opowiada dalej pani Odojewska. – Ktoś mi powiedział, że mogę przenieść wkład do „Czechowa” i dostać je prawie od ręki. Tak zrobiłam.

Dziś pani Bronisława mówi, że nic wtedy nie zachęcało do wyboru takiego adresu. To była konieczność. Może sprawiła to brzydka, przedwiosenna pogoda, może straszliwy bałagan, jaki panował wokół, w każdym razie ulica Kosmowskiej wydawała jej się koszmarna.

– Ulica pięła się pod górę, jezdnia wybrukowana kocimi łbami, chyba nawet chodnika na całej długości nie było – wspomina. – Na dole sterczał w niebo komin starej cegielni. Zburzono go bodaj w latach 80. i wtedy wielu mieszkańców pobiegło przyglądać się, jak go wysadzają w powietrze. Po lewej stronie ulicy była wysoka skarpa obrośnięta krzakami. Tą dość ponurą drogą szło się w kierunku bloku, którego jedno skrzydło już było zbudowane, drugie kończone i ten blok stał już przy ulicy Kurantowej, choć częściowo właśnie przy Kosmowskiej.
Udręki pionierów

– Rzeczywiście, na przydział nie czekałam długo – mówi pani Bronisława. – Mieszkania jeszcze były wykańczane. Mój blok budowali więźniowie. Nie muszę dodawać, jaka była jakość tych prac. Sklepy? Był niewielki drewniany domek, w którym sprzedawano trochę artykułów spożywczych, mleko, ale głównie piwo. Kolejka ustawiała się tam już rano. Tuż obok tego bloku była szkoła podstawowa. Zbudowano ją chyba w połowie lat 60.

Wszyscy mieszkańcy przeżyli udrękę pionierów – błoto, bałagan, księżycowy krajobraz, brak komunikacji i sklepów, ulicznego oświetlenia, wejście do klatki schodowej po desce.

– O zaopatrzeniu nawet nie chcę mówić – śmieje się pani Bronisława. –Wiemy, jakie było w latach 70. Do domu woziło się wszystko z miasta. Autobus, który miał pętlę na niewielkiej, pięknie obsadzonej kasztanami uliczce Solarza, aż przechylał się na jedną stronę i niemal podwoziem szorował o bruk, tak był przeciążony. Nieraz w zimie nie mógł podjechać pod górę i wysadzał pasażerów na dole, na ulicy Północnej. Wszyscy klęli i mozolnie, obładowani siatkami szli do swoich domów.

Daleko od miasta

A jednak pani Bronisława nie ukrywa, że ulica miała swój klimat. Była pierwotną, istniejącą na nowo powstającym osiedlu. Dopiero budowana była Kurantowa, Prząśniczki, później bodaj Braci Wieniawskich. Ulica Kosmowskiej dzieliła Czechów na ten dawny, przedwojenny z sierżantówką i poligonem wojskowym za nią i na dzielnicę nową, która dopiero zawłaszczała kolejne tereny.

– Wokół jeszcze rosły zboża i kwitły sady – wspomina pani Odojewska. – Chodziliśmy na spacery jak na letnisku. Po tej drugiej stronie ulicy tak śpiewały słowiki, że ani przedtem, ani później nigdy nie słyszałam czegoś tak pięknego. Dziś niestety już ich nie ma – dodaje ze smutkiem. – Pobudowano tam szereg domków jednorodzinnych, wykarczowano bzy i krzewy, słowiki się wyniosły. Lokatorzy bloków niechętnie patrzyli na tych z domków, ale nie miało to żadnego znaczenia ani dla nich, ani dla nas. Od czasu do czasu słychać było wystrzały z poligonu. Dziś to również przeszłość.

O tym, jak nieznane jeszcze było to osiedle, świadczy śmieszna historia o jakiej opowiada pani Bronisława.

– Budzi nas w nocy jakiś krzyk, awantura na ulicy, wybiegamy na balkon. Środkiem brukowanej jezdni idzie jakaś para, kłócą się z sobą, a raptem kobieta staje na środku, wyciąga bezradnie ręce w kierunku tych, którzy wylegli na balkony i krzyczy rozpaczliwie – „ludzie, którędy tu do miasta?!”.

Jak to wypiękniało

– Na zakręcie Kosmowskiej, nieco przytulony do skarpy, stał zielony barakowóz, w którym mieszkała jakaś rodzina – przypomina pani Bronisława. – Pewnej nocy jakieś auto, jak to się mówi – nie wyrobiło na zakręcie i wjechało w ten baraczek. Wszyscy później żartowali, że ci lokatorzy powinni temu kierowcy jakiś prezent zafundować, bo dostali nowe mieszkanie – uśmiecha się. – Tak, tak, takimi sprawami ulica też żyła. Ale było nas „osiedleńców” jeszcze niewielu i to były wydarzenia.

Spaliny zdezelowanych autobusów i hałas, z jakim ruszały z przystanków, łoskot na kocich łbach – to przez kilka lat było zmorą lokatorów, którzy okna mieli od ulicy. Ale z upływem lat Kosmowskiej piękniała.

– Zbudowano chodniki i jezdnia jest asfaltowa – opowiada. – Na skarpie rośnie trawa, a piękne czerwone klony, jakie rosną przy tutejszej szkole podstawowej aż cieszą wzrok. Zieleń jest zadbana, posadzono dużo ładnych krzewów. Z tej mojej ulicy wszędzie jest teraz blisko. Nawet do miasta jakoś bliżej, niż kiedyś – dziwi się pani Bronisława. – Mamy duży sklep spożywczy, są szkoły, przedszkola, pawilony usługowe i lekarze. Chyba też znamy się nawzajem. My się postarzeliśmy, ale nasze dzieci razem chodziły do szkoły i też się znają. Doczekałam, że ulica wypiękniała, autobusów jest więcej i są bardziej punktualne. I nie muszę jeździć do centrum po zaopatrzenie. Dobrze się tu mieszka. Tylko słowików szkoda.

Autor tekstu: Maria Kolesiewicz


emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Piknik motocyklowy w Zduńskiej Woli

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto