- Wygląda na to, że jedna ze śrub w maszynie była poluzowana, co uniemożliwiło włączenie blokady podczas tego nieszczęśliwego zdarzenia – mówi Włodzimierz Biaduń z PiP. – Ale oficjalne i końcowe opinie w tej sprawie przedstawimy pod koniec sierpnia.
Przypomnijmy, na początku lipca na terenie byłego Polmosu maszyna zmiażdżyła szczękę i kręgi szyjne 25-latka.
Według wstępnych założeń PIP, mężczyzna ominął zabezpieczenia, które chronią przed wejściem w strefę pracy maszyny. Nieprzytomny pracownik trafił do szpitala. Jego stan jest nadal ciężki. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, 25-latek ma także uszkodzony rdzeń kręgowy, wystąpiły również nieodwracalne zmiany w mózgu. Jednak rodzina ani personel szpitala nie chcą tego potwierdzać.
Zaraz po wypadku, Inspekcja Pracy rozpoczęła kontrolę w Stock Polska.
Inspektorzy sprawdzają stan maszyn i okoliczności zdarzenia, a także to, czy w firmie nie dochodzi do mobbingu, o którym poinformowali nas pracownicy.
Po naszym artykule, do redakcji zgłosili się kolejni pracownicy wytwórni wódek. Opowiedzieli o innych sytuacjach, jakie dzieją się w firmie.
– Zwolnili mnóstwo osób. Zostawili najmłodszych, żeby nie opłacać im składek ZUS-owskich. Narzucili większe normy. Do niedawna, z jednej z maszyn w ciągu dnia miało zejść 15 tysięcy butelek. Teraz ma być ich nawet do 20 tysięcy – mówi mechanik, wieloletni pracownik Stocka. – Co więcej, osoby, które dotychczas specjalizowały się w jednej dziedzinie, muszą teraz jednocześnie pełnić trzy inne funkcje. To łączy się ze szkoleniami, za które firma nie zawsze płaci – opowiada. Mężczyzna podkreśla, że często obserwował sytuacje, które mogły skończyć się poważnym wypadkiem: – Kazali nam obsługiwać niektóre maszyny, choć nie mieliśmy do tego uprawnień. Ludzie pracują w permanentnym stresie. Liczy się ilość, a nie jakość. W końcu doszło do tragedii – dodaje. Jego zdaniem, w Stocku nie robi się dokładnego przeglądu maszyn. Twierdzi też, że w magazynach ze starymi maszynami są szczury.
Na złe warunki pracy skarżą się także ci, zatrudnieni w magazynie Stock Polska w Niemcach.
Jeden z nich ujawnia: – Na podłogach brakuje posadzek. Zamiast normalnej toalety, jest tylko jeden Toi Toi. A wodę bieżącą czerpiemy z czegoś na kształt koryta, naciskając na pedał. Na tekturach, w których stoi towar, leżą warstwy kurzu, przemieszanego z cementowym pyłem – opowiada.
Część tych zastrzeżeń potwierdza lubartowski sanepid.
– Magazyn w Niemcach kontrolowaliśmy ostatnio 24 czerwca – informuje Joanna Rutkowska-Janusz, szefowa placówki. – Nieprawidłowości, jakie stwierdziliśmy dotyczyły głównie pomieszczeń higieniczno-sanitarnych, w których nie było szafek na ubrania.
Joanna Rutkowska-Janusz przyznaje jednak, że od ostatniej kontroli, sytuacja w firmie już się poprawiła. Pojawiły się pomieszczenia socjalne oraz czujniki badające poziom dwutlenku węgla, wydzielanego przez wózki spalinowe.
Stock Polska nie chce odpowiadać na zarzuty pracowników.
- Zarząd firmy nie będzie komentował insynuacji i zarzutów formułowanych na łamach mediów – mówi Diana Kopycka z biura prasowego Stock Polska. - Nie zamierzamy za pośrednictwem prasy prowadzić dialogu z osobami pracującymi lub już nie pracującymi w fabryce. We wszystkich przypadkach związanych z pytaniami i wątpliwościami, kierownictwo i zarząd firmy pozostają do dyspozycji pracowników. Kopycka zapewnia też, że firma ustosunkuje się do wyników kontroli PIP, gdy otrzyma oficjalną informację w tej sprawie.
Imiona i nazwiska pracowników znane są wyłącznie do wiadomości redakcji.
Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?