Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów
3 z 9
Przeglądaj galerię za pomocą strzałek na klawiaturze
Poprzednie
Następne
Przesuń zdjęcie palcem
lek. Marta Markiewicz-Zięba, lekarka z kliniki chorób...
fot. Małgorzata Genca

Kobieca twarz walki z pandemią. Poznajcie bohaterki z pierwszej linii frontu

lek. Marta Markiewicz-Zięba, lekarka z kliniki chorób zakaźnych SPSK1 Przechorowałam właśnie z rodziną koronawirusa. Może zabrzmi to trochę absurdalnie, ale te trzy tygodnie traktowałam też trochę jako chwilę oddechu od pracy. Dyżury w ostatnim czasie były bardzo ciężkie, chorych przybywało zawrotnym tempie, zmęczenie narastało. Już w sierpniu zaczęło brakować miejsc. Do tego przerażająca była ta świadomość, że w klinice mamy pacjentów w bardzo ciężkich stanach, a wychodzę z pracy i widzę tłumy ludzi bez maseczek na deptaku, w kawiarniach. Czułam się jakby to były dwa różne światy. Wychodziłam z tego, gdzie ludzie umierają, a wchodziłam do drugiego, które tętniło życiem. Mimo kontaktu z setkami chorych, to na oddziale zakaźnym czułam się najbezpieczniej. Najlepszym dowodem jest to, że nie zaraziłam się w pracy. W naszym przypadku to mąż zakaził się w swoim miejscu pracy, od niego nasza dwójka dzieci, a na koniec ja. Wszyscy przechodziliśmy koronawirusa objawowo, ale na szczęście bez zapalenia płuc. U mnie wystąpiły silne bóle głowy, wymioty, duże osłabienie, które uniemożliwiało dosłownie wyjście z łóżka. Na początku epidemii wszyscy niewiele wiedzieliśmy o koronawirusie, dlatego pojawiał się po prostu strach o najbliższych. Z tego względu przez pierwsze dwa miesiące nie widziałam się z rodziną. Musieliśmy potraktować sprawę priorytetowo, jako zakaźnik nie wyobrażam sobie zostać w domu w czasie epidemii, gdy pacjenci potrzebują pomocy, a moi koledzy pracują ponad siły. Mąż wziął wolne w pracy, wyjechał i opiekował się dziećmi. Dla mnie jako kobiety, matki, żony to były najtrudniejsze chwile. Do tego, córeczka pytała: „mamo, czy opiekując się tymi chorymi, ty też się zarazisz i umrzesz?”. Takie pytania mrożą. Muszę powiedzieć, że z tego względu „cieszę się” z tego naszego rodzinnego chorowania, bo mogliśmy być w domu i spędzić razem czas. Nie bez znaczenia w tych trudnych chwilach było wsparcie najbliższych i sąsiadów, np. poprzez modlitwę czy dosłownie przez dostarczanie zakupów. Pamiętam każdego pacjenta, który mi umierał. Bardzo przykre jest to, kiedy pojawia się już niewydolność oddechowa, a oni są dalej świadomi. Pamiętam mężczyznę, który przez tydzień umierał w takich cierpieniach. Tego nie da się zapomnieć. Są ciężkie chwile, ale jest też radość, gdy następni ozdrowieńcy opuszczają oddział. Jak sama chorowałam, to przypomniałam sobie przeuroczą 89-letnią babcię, gdzie na początku ciężko było uwierzyć, że z tego wyjdzie. Zrobiliśmy maksymalnie, co się dało. Po 4 tygodniach ze łzami w oczach wypisywaliśmy ją zdrową do domu. Takie chwile motywują i dają siłę na kolejne dni pracy.

Zobacz również

Pierwsza sesja w Myślenicach. Do obsadzenia jeszcze trzy mandaty w radzie miejskiej

Pierwsza sesja w Myślenicach. Do obsadzenia jeszcze trzy mandaty w radzie miejskiej

Ulicami Lublina przeszedł barwny korowód. Studenci przejęli miasto! Zdjęcia

Ulicami Lublina przeszedł barwny korowód. Studenci przejęli miasto! Zdjęcia

Polecamy

Najlepsze miejsca na grilla w Lublinie. Sprawdź, gdzie grillowanie jest dozwolone

Najlepsze miejsca na grilla w Lublinie. Sprawdź, gdzie grillowanie jest dozwolone

Przegląd prasy z Lublina w kwietniu

Przegląd prasy z Lublina w kwietniu

Czytaj etykiety! Oto 7 dodatków do żywności, które zwiększają ryzyko poważnej choroby

Czytaj etykiety! Oto 7 dodatków do żywności, które zwiększają ryzyko poważnej choroby