Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Akcja MM. Moja ulica: Świętoduska 20? Pamiętam ten adres

redakcja
redakcja
redakcja
Grzegorz Tomaszewski przyjechał do Lublina, jak miał 3 lata. Była wojna. Tu jego rodzice szukali schronienia przed nadciągającą nawałą armii radzieckiej.

Najpierw zamieszkali przy ulicy Chopina. Stamtąd trafili na ulicę Świętoduską, gdzie zajęli wolne, pożydowskie mieszkanie, po tym jak Żydzi musieli przejść do getta.

Na Świętoduskiej 20 stał wtedy duży budynek – wspomina Grzegorz Tomaszewski. – Należał do Bronisława Kopczyńskiego, dlatego potocznie nazywano go „Kopciem”. Sto szesnaście mieszkań zdołało pomieścić pięćset osób. Z rodzicami zajęliśmy trzypokojowe mieszkanie na pierwszym piętrze. Na parterze mama prowadziła sklep z galanterią Przed wybuchem wojny w kamienicy Bronisława Kopczyńskiego mieszkali głównie Żydzi. Do zakończenia wojny niemal wszyscy z nich zginęli.

– Na potrzeby getta ogrodzono ulicę Kowalską, prawą stronę Lubartowskiej, aż do terenów, gdzie płynęła Cechówka – przypomina sobie pan Grzegorz. – Bramę Grodzką nazywano wtedy Żydowską, ponieważ za nią osiedlili się Żydzi. Jak getto było otwarte, to czasami tam chodziłem. Pamiętam pierwszy transport na Majdanek, kiedy ogromna kolumna ludzi szła przez całą szerokość ulicy.

Patrząc w dzień przez okno mieszkania przy Świętoduskiej 20, widać było przygnębiający obraz okupacyjnej rzeczywistości. Wieczorem okna zasłaniały ciemne, nudne kartony. Z nimi także wiąże się pewna historia.

– Zgodnie z rozporządzeniem magistratu, na mieszkańcach okupowanego Lublina spoczywał obowiązek zaciemniania okien – opowiada pan Grzegorz. – Kotary z czarnego papieru miały zasłaniać oświetlone okna, by te nie służyły za łatwy cel dla samolotowych nalotów. Raz zdarzyło się, że okno w naszym mieszkaniu nie było zasłonięte na czas. Zauważył to Niemiec. Z całej siły zaczął wtedy walić do drzwi kolbą karabinu. Nie udało mu się jednak ich wyważyć.

Targ i handel

Przez wiele lat ogromne targowisko na Świętoduskiej gromadziło ludzi z całego miasta. Targ odbywał się każdego dnia z wyjątkiem niedziel, a spory tłum ludzi sprzyjał ulicznym łapankom.

– Na targ przyjeżdżali ze swoimi artykułami ludzie z pobliskich wiosek – mówi Grzegorz Tomaszewski. – Pojawiali się też Niemcy, dlatego częste były w tym rejonie łapanki przypadkowych przechodniów. Podczas jednej z nich złapano mojego ojca. Miał jednak szczęście, bo w czasie wojny pracował w niemieckiej firmie transportowej. Znając niemiecki, był tam wtyczką AK i miał przechwytywać informacje o transporcie wojsk i broni na front wschodni. Było to potrzebne dla podziemia. Kiedy ojciec wykazał papiery poświadczające o jego zatrudnieniu, puszczono go wolno.

Świętoduska znana była z tego, że zawsze kwitł na niej handel. W opuszczonych i sypiących się obecnie arkadach, dawniej znajdowały się jatki z mięsem.

– Pamiętam, że w dwóch ostatnich sklepach sprzedawano koninę, a tata jako miłośnik tatara, wysyłał mnie tam po mięso. Mimo zgiełku obecnego na Świętoduskiej niemal każdego dnia, nie należała ona do ulic zaniedbanych. Istniała instytucja „szczurów”, którzy sprzątali nieczystości po koniach, odpady z kapusty i wszelkie inne pozostałości z codziennego targu. Z największą dbałością sprzątali w sobotę, żeby na niedzielę było szczególnie czysto.

Dziecięce zabawy

– Zimą, kiedy ruch na targowisku był mniejszy, od Ratusza aż do ulicy Wodopojnej był co roku zjazd saneczkowy. Wówczas Wodopojna niczym nie przypominała dzisiejszej ulicy. Służyła wtedy jedynie za przejazd. Stała przy niej jedna szopa, a wokół rozpościerał się gościniec – zauważa pan Tomaszewski. – Pamiętam też zabawy w wojnę pomiędzy dziećmi z ulicy Sierocej a „Kopciem” – dodaje. – Szczególnie jedna z tych potyczek utkwiła mi w pamięci. Był 1945 rok. Któreś z dzieci znalazło parabellum, pistolet używany podczas II wojny światowej. W czasie tych zabaw używaliśmy metalowych naboi z ołowiu klepanego, np. haceli. Raz nasza zabawa skończyła się na tyle niefortunnie, że dzieciak z ulicy Sierocej został skaleczony ostrym pociskiem.

Ludzie

– Sąsiedzi to byli zazwyczaj ludzie niezamożni, a ja sam jako dzieciak byłem wielokrotnie szykanowany i zmuszany do przynoszenia słodyczy i owoców – wspomina pan Grzegorz. – Mama zabroniła mi kontaktów z tymi dziećmi, ale ja mimo wszystko chodziłem do nich, bo potrzebowałem towarzystwa. Pamiętam, że uczyli mnie przeklinać, a kiedy powtarzałem za nimi brzydkie słowa, straszyli mnie, że jeśli nie przyniosę dla nich łakoci, to o wszystkim powiedzą mojej mamie – uśmiecha się pan Grzegorz.

W przeciwieństwie do ludzi zamieszkałych w rejonie ulicy Świętoduskiej, którzy w większości stanowili biedotę, Tomaszewscy uchodzili za rodzinę dostatnią. Prawdopodobnie dlatego rozeszła się fałszywa pogłoska, oskarżająca ojca Grzegorza Tomaszewskiego o kolaborację z Niemcami.

– Kiedy w niedzielne popołudnie wracałem z rodzicami z Kaliny od zaprzyjaźnionych państwa Staweckich, do naszej trzyosobowej grupy podeszli dwaj ludzie – nie bez emocji opowiada pan Grzegorz. – Byli to partyzanci, o których powszechnie mówiło się „ludzie z lasu”. Ojciec zrobił się wtedy biały jak papier. Po chwili wymienił jednak obowiązujące w armii podziemnej hasło i szczęśliwie, we troje wróciliśmy do domu.
Ulica z dawnych lat

–W latach 50., wkradająca się wilgoć powodowała popękanie murów kamienicy – wspomina z żalem pan Grzegorz. – Budynek groził zawaleniem, dlatego pozostała po Bronisławie Kopczyńskim wdowa – pani Seweryna, która dożyła 94 lat, zadecydowała o rozbiórce kamienicy. Większość cegieł poszła na sprzedaż. Z pozostałych zbudowano pawilony, które stoją w miejscu dawnej kamienicy.

Mieszkanie na Świętoduskiej Grzegorz Tomaszewski opuścił w 1959 roku. Zamieszkał następnie ze swoją mamą na Królewskiej 1, w budynku należącym do związków zawodowych. Ojciec przeżył wojnę, jednak w 1945 roku zmarł na nowotwór.

Właściwie Świętoduska lat okupacji swoim wyglądem niewiele różni się od tej, jaką możemy zobaczyć dzisiaj – twierdzi Grzegorz Tomaszewski. – Poza tym, że nie ma już „Kopcia”, zburzonej przez Niemców części ratusza, a w miejscu targowiska zrobiono skwer, obyło się bez większych zmian. Uderza przede wszystkim, że na Świętoduskiej nie słychać już dawnego gwaru, który towarzyszył codziennym targowiskom.

Bardzo dobrze wspominam to miejsce i czas – mówi Grzegorz Tomaszewski. – Wracając myślami do lat dziecinnych, odczuwam poczucie bezpieczeństwa w beztroskim dla mnie okresie spędzonym pod opieką rodziców. Bezpieczeństwa, którego dzisiaj mając siedemdziesiąt pięć lat daremnie mógłbym szukać. Cieszę się zatem na myśl o planowanych na Świętoduskiej inwestycjach, bo ta ulica na zawsze pozostanie mi bardzo bliska.


Chcesz nam opowiedzieć historię ulicy swojego dzieciństwa? Napisz: [email protected]

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto