Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wysokie płoty dzielą osiedle

Redakcja
Na samym tylko osiedlu Botanik, w przeciągu dwóch ostatnich miesięcy, ogrodziły się aż trzy wspólnoty mieszkaniowe.

- Przynajmniej nikt nie zastawia teraz naszych miejsc parkingowych – twierdzą zwolennicy płotów. Oponenci protestują: – Metalowe pręty szpecą okolicę i utrudniają dojazd karetkom.

Pozamykane na klucz śmietniki to dziś „chleb powszedni”.

Nikogo nie dziwią też tabliczki z informacją, że z danej drogi mogą korzystać tylko mieszkańcy konkretnych bloków. Nawet szlabany to już przeżytek. Teraz nastała moda na grodzenie się wysokimi płotami.

– Nie podoba mi się to. Jestem na nie, nie tylko ze względów estetycznych – twierdzi pan Tomasz z ul. Pergolowej. - Ogrodzenie sąsiadów podzieliło nasz dziedziniec. Metalowe rury wyrosły zaraz pod moim oknem. To skandal, bo chyba ktoś nas powinien o tym poinformować. Na dodatek sąsiedzi parkują teraz swoje auta wzdłuż ulicy. Dlaczego, skoro mają swój ogrodzony teren?

Nawet niektórym mieszkańcom bloku, wokół którego stanął płot, ten się nie podoba.

– Podobno były zbierane podpisy za postawieniem ogrodzenia. Do mnie niestety nikt nie dotarł. Moim zdaniem osiedle jest zbyt gęsto zabudowane, żeby stawiać tu płoty – ocenia jedna z lokatorek Pergolowej.

Podobnie sytuacja wygląda przy ul. Relaksowej.

Tam również jedna ze wspólnot mieszkaniowych ogrodziła swój blok. – Chodzi o względy bezpieczeństwa. Poza tym, mieliśmy dość psich kup na naszym trawniku. Okoliczni mieszkańcy notorycznie wyprowadzali tu swoje czworonogi, teraz nie będą – twierdzą mieszkańcy wspólnoty.

Ich sąsiedzi także kręcą nosami. – Żeby chociaż przy Relaksowej było coś wyjątkowego, to można byłoby się odgradzać. A tam stoją tylko bloki i śmietnik – mówi pan Grzegorz.

Wspólnoty i spółdzielnie mieszkaniowe mają prawo stawiać na swoim terenie podobne ogrodzenia. Jako główny argument „za” wskazują bezpieczeństwo. Elewacja jest czysta, nie ma kręcących się akwizytorów, podejrzanych typków, a kierowcy są spokojni o swoje auta.

Z drugiej jednak strony, do takiej zamkniętej przestrzeni trudno się przedostać. – To faktycznie minus. Kiedyś teściowie chcieli nas odwiedzić, ale nie pamiętali kodu w bramie wjazdowej. Czekali na nas na ulicy przez prawie 20 minut – przyznaje lokatorka z Kaskadowej.

Podobnie jest ze strażą pożarna czy karetką pogotowia.

– Coraz częściej zdarza się, że jedziemy na wezwanie, a na miejscu zastajemy zamknięta bramę. Musimy oddzwaniać i prosić o otwarcie, a cenne minuty mijają – przyznaje Waldemar Brzezicki z Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego. – To kompletny brak wyobraźni. Nie rozumiem tej potrzeby izolacji. Jeśli mamy pomagać, musimy mieć możliwość dotarcia w każde miejsce, a tak niestety nie jest.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto