Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wspomnienia wyciągnięte z Pewex-u

Redakcja
Lata osiemdziesiąte to dla teraźniejszych nastolatków czas egzotyki. Dla trzydziestolatków, to czasy, które na stałe wyryły się w pamięci.

Szkolna Kasa Oszczędności i Spółdzielnia Uczniowska – teraz, te nazwy to dla młodych ludzi to hasło niczym z muzeum. Dwadzieścia kilka lat temu, w ten sposób uczniowie uczyli się odpowiedzialności i zbierali na wycieczki. – Co miesiąc nauczyciel zbierał od wychowanków drobne sumy, pokwitował ich odbiór i wpłacał to do banku – tłumaczy Stanisław Stoń, dyrektor I LO w Lublinie, wtedy szefujący jednej z lubelskich podstawówek. – Potem po całym roku uczniowie mieli odłożone pieniądze na wycieczki – dodaje.

Tego, jak być uczciwym młodzi uczyli się także pracując w szkolnych sklepikach. – Były prowadzone przez grupę uczniów, pod czujnym okiem wychowawcy – wspomina Stanisław Stoń, dyrektor I LO w Lublinie, wtedy szefujący jednej z lubelskich podstawówek. – Uczniowie razem z nauczycielem kupowali w hurtowniach towar do sklepiku. Najczęściej to były drożdżówki i pączki, na inne frykasy nie można wtedy było liczyć – dodaje.

Kilka minut przed każdą przerwą, kilka osób wychodziło z lekcji, by otworzyć sklepik. W niektórych szkołach poza standardowymi pączkami, można było np. kupić andruty, czy oranżadę w proszku. – Zamiast wypijać, wysypywałem sobie na język i czekałem, aż się spieni – śmieje się Michał Kostka, uczeń z tamtych lat.

Historyjki Turbo jak biały kruk.

Niektórzy woleli wydać uzbierane „fortuny” np. na gumy do żucia. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych kolorowe historyjki były hitem wśród młodych ludzi. – Kolekcje miały po kilkaset obrazków ze zdjęciami samochodów – wspomina Piotr Krzykała, 29-latek. – Mój ojciec przywoził kolorowe słodycze z Turcji, wtedy w Polsce to było coś nowego – dodaje.

Niektóre „historyjki”, czyli jak potocznie nazywano zdjęcia samochodów z krótkim opisem były traktowane niczym białe kruki. – Historyjki z gum „Turbo” powyżej czterdziestego numeru miał niemal każdy, kto zbierał – mówi Krzykała. – O wiele trudniej było ze zdjęciami samochodów z numerami poniżej tej liczby, szał był w ogóle na pierwsza dziesiątkę. Numeru jeden chyba nikt nie miał – śmieje się.

Podobnie było z puszkami po napojach, gazowanych jak Coca-Cola czy piwach.

Tutaj najwięcej warte wśród zbieraczy były przygotowane na olimpiadę, czy jakieś zawody sportowe. Kolorowe naklejki, czy „historyjki” trafiały do klaserów. Żeby je zdobyć, trzeba było odwiedzać sklepy typu Pewex, Baltona, czy mieć znajomych, którzy jeździli za granicę. Niektórzy próbowali zdobywać kolorowe foldery, czy gadżety reklamowe będące symbolem zachodu, w inny sposób. – Wysyłaliśmy listy do zachodnich firm, z prośbą o odesłanie nam prospektów, plakatów, naklejek – mówi Jarek Ośka, mówi fan historyjek z tamtych lat. – Odpowiedzi przychodziły bardzo rzadko, dlatego ten adres, który okazał się trafiony, był warty bardzo dużo, nawet 10 historyjek z gum – dodaje.

Gadżet przysłany w ten sposób był o wiele bardziej wartościowy, niż kupiony na bazarze. – Mi przysłano plakat telewizji Filmnet z nowościami kinowymi i z filmu „Commando”, który był wtedy hitem, jak każda produkcja z takimi aktorami jak Arnold Schwarzeneger czy Sylwester Stallone – wspomina Ośka.

„Lody na patyku” i rozbrajający Patrick Swayze.

Zachodnie filmy podbijały rynek dzięki magnetowidom. Kasety video z produkcjami z USA docierały do Polski pod koniec lat osiemdziesiątych. Wtedy na rynku nie funkcjonował żaden oficjalny dystrybutor, stąd filmy video opanowały czarny rynek. – Jakość tych produkcji była tragiczna, aby obejrzeć film przegrywany po raz setny z kasety trzeba było mieć dużo cierpliwości – śmieje się Piotr Kotowski, szef kina Chatka Żaka. – Lektor był nagrywany w warunkach domowych, bardzo często osoba czytająca polską wersję, nie miała o tym pojęcia – dodaje.

Filmy można było zdobyć jedynie na czarnym rynku. Hitem były filmy akcji, najczęściej te, gdzie dzielni amerykanie gromili przeciwników zza żelaznej kurtyny. Całe rodziny zasiadały przed telewizorem, by obejrzeć kolejne przygody Rambo, czy następny film z Chuckiem Norrisem. Wśród kobiet hitem był każdy film z Patrickiem Swayze, który rozsłynął dzięki filmowi „Dirty dancing”, znanym bardziej jako „Wirujący seks”. – Tytułem, który stanowi ikonę tamtych czasów są „Lody na patyku” – czyli niemiecko –izraelska komedia soft-porno – wspomina Kotowski.

Nocne nagrywanie hitów z radia.

Podobnie jak z filmami musieli sobie radzić fani zachodnich rytmów muzycznych. – Był taki program chyba na drugim programie Polskiego Radia „Słuchajmy razem”, właśnie tam leciały hity niedostępne gdzie indziej – Europe, Dire Straits czy Georgie Michael – przypomina Dariusz Turski, który słuchał kiedyś takich audycji. – Z przygotowaną kasetą trzeba było spędzić pół nocy, by nagrać najpopularniejsze hity zachodu. Podobną rolę spełniała lista przebojów programu trzeciego – dodaje.

Muzyka wychodziła niemal wyłącznie na płytach winylowych. – Przy dawnej ulicy Dąbrowskiego, teraz Bernardyńskiej był sklep muzyczny, gdzie za opłatą przegrywano płyty na kasety, to chyba było jedyne takie miejsce w Lublinie – wyjaśnia Darek Turski.

Kobiety szalały za Modern Talking i New Kids on The Block. – Siedziałyśmy z dziewczynami i „rezerwowałyśmy” sobie chłopaków z zespołu. Rezerwacja oznaczała, że to będzie mój chłopak. Ja miałam takiego bruneta, na którego mogłam patrzeć godzinami. A to, że śpiewali, jak śpiewali, nie miało większego znaczenia – śmieje się Anna Koner, która kiedyś była fanką New Kids on The Block.

Motywy z tamtych lat wracają.

Zbieranie puszek, plakatów, czy fascynowanie się bohaterami zachodnich filmów było możliwe dzięki temu, że władza komunistyczna w latach osiemdziesiątych pozwoliła na wprowadzenie do kraju elementów życia w świecie zza żelaznej kurtyny. – W ten sposób chciano przykryć stan wojenny – uważa dr Mariusz Mazur z Zakładu Historii Najnowszej UMCS. – Takie bardziej liberalne podejście wyrażało się w min. dopuszczaniu plakatów piosenkarzy z Europy i Ameryki, czy zdjęć wpół rozebranych kobiet, jak np. w gazetach typu „Razem”, czy „Perspektywy” – dodaje.

Towary z zachodu były dostępne jedynie w sklepach typu Pewex i Baltona. – Nie były to tanie rzeczy, stąd ludzie, by czuć ten powiew kapitalizmu zbierali puszki, czy opakowania od czekolad. To dawało im taką złudę posiadania czegoś z tej „drugiej”, bardziej kolorowej strony świata – wyjaśnia Mazur.

Chociaż od tamtego czasu minęło ponad dwadzieścia lat, to niektóre trendy wracają  Nikt już nie zbiera puszek, jednak w modzie i muzyce widać powrót do lat osiemdziesiątych. – Nie można powiedzieć jednak, ze wracają dokładnie te same trendy. Raczej są używane przez dzisiejszych twórców do stworzenia nowej jakości – komentuje dr Robert Szwed z Katedry Socjologii KUL. – Dzięki temu w nowych czasach motywy sprzed lat otrzymują nową jakość i kontekst – dodaje.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto