Strajk w szkołach: Podsumowanie

 Nauczyciele wystawili Ministerstwu Edukacji symboliczną jedynkę, a uczniom zafundowali dzień laby. 

- Strajkuję, bo walczę o godność nauczycieli – tłumaczy Ewa Maciejewska, polonistka z Gimnazjum nr 18. - Żądamy wynagrodzeń proporcjonalnych do wkładu pracy. Spędzamy wiele czasu na przygotowaniach przed i po lekcjach, czego nie wynagradza niska pensja. Po siedmiu latach pracy zarabiam niecałe 1300 złotych na rękę.

- Za wybuch strajku obwiniamy rząd – tłumaczy Celina Stasiak, prezes lubelskiego oddziału Związku Nauczycielstwa Polskiego. - Od wielu miesięcy bagatelizowano nasze problemy. Wystawiliśmy dziś rządzącym symboliczne oceny na koniec roku. Premier Donald Tusk dostał jedynkę.

Ministerstwa Edukacji, Pracy i Finansów już obiecały, że spotkają się z nauczycielami 30 maja. Porozmawiają o żądaniach belfrów, czyli o podwyżkach o 50% w rozłożeniu na dwa lata, o utrzymaniu zapisów karty nauczyciela i zachowaniu uprawnień do przechodzenia na wcześniejszą emeryturę.

Jeśli dzieci przyszły do szkoły, to zajmowali się nimi dyrektorzy i nauczyciele, którzy nie przyłączyli się do strajku. Ustne matury przeniesiono na kolejne dni.

Ze strajku wyłamało się kilka lubelskich szkół. Zajęć nie odwołano m.in. w Liceum im. Hetmana Jana Zamoyskiego, w Zespole Szkół nr 1 i w Gimnazjum nr 1 i 3.

- Nie strajkujemy, bo za protestem opowiedziało się za mało pracowników szkoły – tłumaczy Beata Pelek, nauczycielka z LO im. Zamoyskiego. - Niektórzy nauczyciele mieli łzy w oczach, kiedy dowiedzieli się, że nasza szkoła będzie łamistrajkiem.

Do akcji nie przystąpili też ci, którzy nie wierzą w jej powodzenie. - Podchodzę do strajku sceptycznie, bo poprzednie protesty nie przyniosły wymiernych rezultatów – tłumaczy Anna Gawrońska, bibliotekarka z Gimnazjum nr 18. - Popieram postulaty strajkujących, ale nie wierzę w spełnienie obietnic rządu.

Marta Ćwik