Do tragedii doszło w lipcu ubiegłego roku. Pracownik fabryki dostał się w zasięg ramion tzw. depaletyzatora, czyli urządzenia, które rozpakowywało butelki i ustawiało na taśmie. Mężczyzna w ciężkim stanie został przewieziony do szpitala. Sprawą zajęli się śledczy.
Teoretycznie do tego zdarzenia nie miało prawa dojść. Teren pracy urządzenia był zamknięty: z jednej strony ścianą, a z pozostałych trzech płotem. Jedyne oficjalne przejście wiodło przez bramkę z wmontowaną fotokomórką.
- Jej uruchomienie automatycznie powodowało zatrzymanie pracy urządzenia - mówi Dorota Kawa, zastępca szefa Prokuratury Rejonowej w Lublinie.
Niestety, pokrzywdzony dostał się do zamkniętej strefy. Okazało się, że między płotem a ścianą ktoś zrobił 60-centymetrową lukę, przez którą bez problemu mógł przejść człowiek. Wejście tą drogą w zasięg ramion maszyny nie powodowało już jej zatrzymania.
Śledczy wyjaśniając okoliczności tragedii uznali, że Ewan M., członek zarządu Stocka odpowiedzialny za sprawy produkcji, powinien stanąć przed sądem.
- Wprawdzie przyczynienie się pokrzywdzonego do wypadku jest bezsprzeczne, jednak do obowiązków oskarżonego należało przygotowanie ogrodzeń w taki sposób, aby urządzenie było niedostępne - tłumaczy prokurator Kawa.
W czasie śledztwa Ewan M. nie przyznał się do postawionego mu zarzutu.
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?