Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak Kośminek walczył z Bronowicami

Jakub Markiewicz
Jakub Markiewicz
W tym tygodniu odwiedziliśmy Stare Bronowice. W dzisiejszych czasach migracji, przeprowadzek, polepszania warunków życia, w pamięci pozostają place, ulice z dzieciństwa.

Już chyba bezpowrotnie odeszła w przeszłość tradycja mieszkania wielopokoleniowej rodziny pod jednym dachem. Z reguły młodzi wybierają własne życie i odchodzą z ulicy dzieciństwa. Ale wspomnienia zostają.

– Ulicą moich najmłodszych lat była ulica Składowa na Starych Bronowiczach – wspomina Karol Orłowski. – Składowa – to był inny świat. Pamiętam ją jeszcze taką, kiedy nie było żadnych chodników. Rynsztokami płynęły nieczystości, bo nie było też ani kanalizacji ani bieżącej wody. Tę nabierało się do wiader z pompy. Na szczęście jedna z nich była obok domu, więc nie musieliśmy daleko nosić. Dziś narzekamy na zimę, na śnieg – śmieje się pan Karol.

– Ja pamiętam, że na ulicy było tyle śniegu, że koła przejeżdżających samochodów były na wysokości okien na parterze naszego domu. Jeśli ktoś wybierał się do centrum, mówił: „idę do miasta”. Pan Karol pamięta, że wtedy Stare Bronowice były swoistą enklawą, miastem w mieście. W zasadzie do miasta chodzili niektórzy do pracy, do szkoły, ale podstawowe zakupy można było zrobić na miejscu. Były małe sklepiki, warzywniaki, tuż obok – na Zgodnej – był niewielki targ.

– Ogrodów było mało – dodaje. – Raczej jakieś niewielkie rabaty czy grządki wokół domu, może kilka drzewek owocowych. Był sad przy Bronowickiej, później tam powstała spółdzielnia kominiarska.

Było swojsko.

Chyba nie było tam najpiękniej, ale swojsko. Nie najpiękniej, bo wśród małych kamieniczek, domków i zaniedbanych ulic były zakłady, które nadawały specyficzny klimat tym ulicom.

– Na roku Składowej i Łęczyńskiej była Centrala Przemysłu Naftowego – przypomina Karol Orłowski. – Bez przerwy jeździły tędy cysterny z benzyną. Zimą przyczepialiśmy się do nich i tak jeździliśmy na łyżwach. Kiedyś był tam wybuch i kopułę od zbiornika odrzuciło aż na łąki, a ulicą płynęła benzyna. Chyba cudem wtedy uniknęliśmy jakiejś strasznej tragedii. Na początku ulicy była wapniarnia – wyrabiano tam wapno, dalej na dole była wytwórnia karbidu. Praktycznie Stare Bronowice ograniczała fabryka eternitu. Ulica Łęczyńska kończyła się wtedy gdzieś przy ulicy Przyjaźni. Z drugiej strony, na początku Fabrycznej był teren wojskowy i park. Park był zawsze taki jak dziś, ale wtedy bardziej zadbany i jakoś więcej osób chyba z niego korzystało. Na rogu Bronowickiej i Fabrycznej mieszkał stróż, który pilnował porządku. Przy Bronowickiej był basen i łaźnia, do której chodziliśmy, bo w domach nie było łazienek i bieżącej wody.

Gry i zabawy.

Zabawy i rozrywki tamtych lat były podobne jak gdzie indziej. Nie było ani takich rozrywek, ani tylu zabawek co dziś, a i rodziców nie zawsze było stać na ich kupowanie. Często zabawy chłopaków odbywały się na granicy ryzyka. Tak właśnie jak jazda na łyżwach za cysterną.

– Na łyżwach jeździliśmy na zamarzniętej Czerniejówce aż do mostu przy Nowej Drodze (dziś Al. Zygmuntowskie) – uśmiecha się pan Karol. – Pływaliśmy też na krach na rzece. W lecie można było wypożyczyć kajak, bo blisko były dwie wypożyczalnie. Na Łęczyńskiej do fabryki eternitu prowadziła bocznica kolejowa i jeździł tamtędy pociąg. Podkładaliśmy na szyny monetę, która po przejechaniu lokomotywy robiła się płaska jak placek. Zupełnie nie pamiętam sensu tej zabawy – śmieje się pan Karol.

Mieszkańcy.

Na Składowej i najbliższych ulicach ulokowały się zakłady przemysłowe, drobne warsztaty, magazyny. Sceneria nieciekawa. A kto tam mieszkał?

– Mieszkańcy byli bardzo różni – przypomina sobie. – To byli zarówno ludzie z wyższym i średnim wykształceniem, jak i margines. Zdarzało się często, że chłopak z innej dzielnicy odprowadził do domu dziewczynę, ale wrócić to już mu było trudno. Były walki między Bronowicami a Kośminkiem – te dwie dzielnice były na ścieżce wojennej. Kiedyś niewidoma zabiła niewidomego. I to siekierą. Jak trafiła? Nie wiem – śmieje się pan Karol. – Ale to fakt. Mieszkali razem. Zdaje się, że byli małżeństwem. Różne zdarzały się porachunki. Pamiętam też taki przypadek, kiedy zięć zdzielił teściową pogrzebaczem. Znajomości z tamtych czasów nie przetrwały do dziś. Pamięta sąsiadów, ale trwałe przyjaźnie się nie zawiązały.

– Może dlatego, że chodziłem do miasta do szkoły muzycznej – mówi. – Obok nas mieszkał pan Mazur, który miał psa wilczura, bardzo ostrego. Po drugiej stronie ulicy mieszkał mój kolega, który skończył później medycynę i wyjechał do USA. Na Łęczyńskiej mieszkał Cugowski, chodziliśmy do tej samej podstawówki.

Zmiana na lepsze.

– Mam sentyment do tamtych lat – nie ukrywa pan Karol. – Później, kiedy już przeprowadziliśmy się, chodziłem tam często do babci. Dziś już nie ma tego domu, nie ma wielu zakładów. Ich miejsce zajęły inne, ale szczerze mówiąc, nadal to są Stare Bronowice. W 1961 r. Karol Orłowski zamieszkał w pierwszym oddanym do użytku bloku przy ulicy Wileńskiej.

– Ulica kończyła się przy Wajdeloty, a wyżej rozciągały się piękne sady kwitnące wiosną. Dalej pole i od Al. Kraśnickiej do domu szło się ścieżką wśród łanów zboża. Było po prostu pięknie. Drzwi do klatki schodowej nikt nie zamykał i kiedyś rano wychodzę, a tu na dole, w korytarzu siedzi…zając. Przy ulicy Głębokiej, niemal u zbiegu z Wileńską, chyba nawet na pasie rozdzielającym dwa pasma ruchu stała długo chałupa, w której mieszkała jakaś kobieta. Tam, gdzie dzisiaj jest ryneczek i centrum handlowe – była wytwórnia asfaltu.

- Maszyny chodziły całą noc. W domach nie było gazu i wszyscy mieli kuchnie węglowe. Do kąpieli stawiało się na kuchni kocioł na bieliznę i gotowało w nim wodę. Zaczęto budować osiedle Słowackiego, a wszyscy mieli na dachach anteny telewizyjne. Obraz był w zależności od tego, jak przesuwały się tam dźwigi – takie było odbicie. Wychodziło się na dach ustawić antenę. Nazajutrz dźwig się przesunął i znów obraz był potrójny. Były czyny społeczne i każdy z lokatorów brał udział w sadzeniu drzew, zakładaniu rabat. Na klatkach schodowych był wywieszony grafik sprzątania. Wtedy jeszcze wystawiało się przed drzwi butelki i rano przynoszono mleko, a nawet przez jakiś czas świeże bułeczki. Po mieszkaniu przy Składowej to był inny świat. A przecież i jedna i druga ulica stały się ważne w życiu. Tamta pozostała we wspomnieniach z dzieciństwa, ta jest ulicą lat dojrzałych.

Święta Bożego Narodzenia w Lublinie: Wigilia, szopka, kiermaszeGarmażerki w Lublinie: Co, gdzie i za ile kupimy na świąteczny stół Sylwester 2010 na placu Litewskim w Lublinie: Program
od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto