Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Akcja MM. Moja ulica: Piłsudskiego – kocie łby, chatki

kris
kris
Jacek Świerczyński
Tu, gdzie jest dziś Victoria – stały małe chatki. A przy Strażackiej pasły się krowy. Kto dziś pamięta, jak Lipową – w dół – zjeżdżało się sankami. Albo Bystrzycę, w której kąpali się mieszkańcy?

Smutno mi, że tak niewiele pamiętam – ubolewa Barbara Michałowska-Rozhin. – Mój niedawno zmarły brat Jędrek miał sentyment do ulicy, na której mieszkał; spisywał wspomnienia, a pamiętał dom po domu i nazwiska wszystkich sąsiadów. A ja? Ja mogę powiedzieć tyle, ile potrafię odtworzyć z najwcześniejszych lat zamieszkiwania przy ulicy Piłsudskiego.

Ulica kilku domów
– W 1945 roku ulica nosiła imię Marszałka Piłsudskiego, ale wkrótce to się zmieniło – wspomina. – Została nazwana imieniem Świerczewskiego, ale wszyscy mówili o niej „nowa droga”. Były na niej kocie łby, a sama ulica leżała dużo niżej, niż teraz. Lipowa była niemal wąwozem, a tam, gdzie do dziś stoi krzyż przy cmentarzu, była górka.
To był nie tak odległy, ale przecież całkiem inny świat. Z dworca kolejowego mozolnie pod górę człapały dorożki, a na dobrą sprawę miasto zaczynało się tuż przed ulicami Lipową i Szopena. Przed nimi wśród sadów, ogrodów i glinianek usadowiły się niskie domki i chałupy.

– Po mojej stronie ulicy stały zaledwie trzy domy – przypomina sobie pani Barbara. – Na rogu kamienica z ubecją, w której piwnicach mordowali ludzi. Pamiętam, że nieraz w nocy mama leżała płasko na balkonie i obserwowała jak przywozili nieszczęsnych aresztowanych. Później właśnie był dom Wrońskiego, w którym mieszkaliśmy i następny, dziś odrapany, ale widać, że przed wojną był bardzo ładny. Po przeciwnej stronie była piętrowa kamienica z sodówką na dole i jeszcze dwie inne, ale to bliżej wylotu Dolnej Panny Marii. Tuż obok niej był tartak, gdzie biegaliśmy się bawić. Skakaliśmy po deskach, które sprężynowały i to była frajda.

Dalej już rozciągały się łąki nad Bystrzycą, była przystań w której wypożyczało się kajak, grała muzyka, jakieś tanga i piosenkę „…ty zapomnisz o letniej przygodzie…”. Kiedy byłam na koloniach w Zembrzycach, to mama do mnie przypływała kajakiem w odwiedziny. Tam, gdzie dziś stoi hotel „Victoria” i w pobliżu – na początku ulicy Narutowicza – stały takie niewielkie domki. Podobno w jednym z nich mieszkał Bierut. Nie wiem, czy to prawda, ale tak się mówiło.

Tamte zabawy

Dziecięcy świat obejmował nie tylko otoczenie domu, lecz także sąsiadujące ulice, które penetrowane były z wielkim zapałem. Terytorium młodego pokolenia sięgało aż do ulicy Górnej. Po drodze jeszcze była Gminna, Graniczna. W drugą stronę – tam gdzie dziś Nadbystrzycka, był już inny, wiejski świat, a trochę dalej były tory, którymi jeździły wagoniki z gliną dla cegielni. Tam dziś jest ulica Gliniana.

– Między kamieniczkami mojej ulicy były nie zabudowane place – opisuje najbliższe otoczenie domu. – Stały na nich konne wozy, między którymi fajnie było się bawić. W kierunku Strażackiej rozciągały się ogrody, do których zakradaliśmy się na jabłka.
Tam pani Sawicka hodowała świnie i wszyscy zbierali dla tych świń pomyje. Pani Sawicka odwdzięczała się, roznosząc plotki od mieszkania do mieszkania. Tak, tam już była wieś z krowami, końmi, piały koguty. Zimową porą od zbiegu ulic Piłsudskiego, Lipowej i Narutowicza w dół, aż do mostu na Bystrzycy zjeżdżaliśmy na sankach środkiem jezdni. Ileż tam było samochodów? Tyle co nic, a wieczorem tylko jakaś dorożka czasem przejechała. Droga była wyślizgana, lśniła jak lustro.

Latem chłopcy chodzili na tzw. klin, gdzie dziś jest stacja benzynowa między Piłsudskiego a Al. Zygmuntowskimi. Grali w piłkę, w kiczkę, po drodze „zahaczali” o działki, gdzie rosły słoneczniki.  Wkrótce miasto zaczęło sięgać po puste parcele przy Piłsudskiego. Budowano domy-plomby, później przebudowano skrzyżowanie i wszystkim wydawało się to bardzo wielkomiejskie. Hotel „Victoria” – wieżowiec w centrum miasta, budził tyleż podziwu co krytyki. – Zlikwidowana została przystań kajakowa, Bystrzyca stała się ściekiem, sama widziałam płynące nią zdechłe prosię – przypomina. – A przecież dawniej chodziło się tam z kocem, koszykiem z jedzeniem, z kompotem. Kąpaliśmy się w jej czystej wodzie.

Była w szkole podstawowej, kiedy dzieciaki w czynie społecznym sadziły drzewa na mokradłach, które stały się później Parkiem Ludowym.

Zaopatrzenie w pobliżu
Zakupy robiło się w najbliższej okolicy i z reguły w tych samych sklepach, i u tych samych przekupek, które znało się z imienia czy przezwiska. Świat był mniejszy, prostszy, ludzie się znali.

– Na Narutowicza, tam gdzie dziś jest sklep futrzarski i w uliczce zwanej „Przy krzyżu” był świetny targ – mówi pani Barbara. – Przyjeżdżały przekupki z różnymi produktami, pan Władysław, który sprzedawał kartofle mówił wierszem. Później w ramach cywilizowania przeniesiono targ na Rusałkę, gdzie pies z kulawą nogą nie zaglądał, bo kto by dźwigał zakupy pod górę? Przy futrzarskim sklepie do dziś starsze panie coś sprzedają. Zaraz za rogiem Piłsudskiego – w stronę Nadbystrzyckiej – był sklep kolonialny Dobrzyńskiego. Miał raczki i mlekole w słoikach, sprzedawał też na zeszyt. Syn Dobrzyńskiego był nawet wiceprezydentem miasta. Na rogu Narutowicza i Chopina, po schodkach, gdzie później był sklep z alkoholem, po wojnie sprzedawano cukier na kartki. Gdzie dziś za Victorią jest warzywniak, był spożywczy i mówiło się – „idę do spółdzielni”. Za krzyżem na Narutowicza był mięsny chyba Żerdzickiego, bo to była kamienica Żerdzickich. Mięso po domach roznosiła też pani Ogonowa.

Sąsiedzi

Kamienica, w której mieszkała pani Barbara była własnością felczera – pana Wrońskiego. – Naszym sąsiadem był pan Bleszyński, który chodził do pracy gdzieś w dół ulicy – wspomina tamtych ludzi. – Kiedyś moja mama widzi, że pan Bleszyński idzie nie po moście, a po wodzie przez Bystrzycę. Pyta go – „sąsiedzie, co się stało?” „Ktoś mnie śledzi” – odpowiedział. Do dwupokojowego mieszkania Bleszyńskich dokwaterowano małżeństwo – hrabiego Koliczera z żoną. On mówił o niej: „był obraz, ale oblazł”. W kamienicy mieszkała zielarka, pani Kapustowa. W jej mieszkaniu wisiały i suszyły się pęczki ziół. Mąż innej sąsiadki, pani Śmietanowej był malarzem. Budził nasz podziw, bo potrafił chodzić po pokoju na drabinie nie schodząc z niej. Przesuwał się z miejsca na miejsce i malował. Ale raz chyba źle się przesunął, bo się zwalił w dół. W suterynie mieszkali Grzesiukowie, z których dziećmi bawiliśmy się. Mieszkała tu pani Kamińska, krawcowa. Szyła i śpiewała. Z jej synem Jackiem poszliśmy kiedyś skakać na płynących Bystrzycą krach. Jacek wpadł do wody i obmarznięty wrócił do domu. Pani Kamińska rozgrzała go pasem i pewnie dlatego się nie przeziębił. Do pani Kamińskiej przychodziły klientki i czekając na miarę wymieniały z nią babskie plotki i opowieści, a Jacek podsłuchiwał schowany za kotarę. Pewnie dlatego wcześnie poznał babskie tajemnice.

Dzieci miały swój świat i swoje zabawy, awantury i przygody, a dorośli rzadko w nie ingerowali. W tych pierwszych latach wyzwolenia najchętniej bawiły się w wojnę. – Każdy z chłopaków chciał być generałem i starali się mnie zwerbować jako żołnierza – śmieje się. – Nawet, jeśli były jakieś zatargi, obowiązywał kodeks honorowy – gdzie wolno uderzyć, gdzie nie, kogo bić nie wolno, albo nie wypada. Ale pamiętam, że kiedy raz mój brat Jędrek bił się z jakimś chłopcem, to dziadek z balkonu zagrzewał go do walki.

Ulica dzieciństwa
Nie było międzysąsiedzkiej zażyłości, ale znało się nawet panią z sodówki. Ludzie jednak odchodzili, wyprowadzali się do lepszych mieszkań, do innych dzielnic. – Wyprowadzałam się stamtąd na ulicę Skrzetuskiego ze łzami w oczach – wspomina. – Jeszcze długo jeździłam tam robić zakupy, choć tutaj już było wokół dużo sklepów. Oczywiście, tu także zawiązywały się znajomości, szczególnie wśród naszych dzieci. Tu mieszkają ludzie nauki, kultury. Tam było towarzystwo bardzo zróżnicowane, barwne. Na Skrzetuskiego tuż pod bokiem było przedszkole i szkoła, dzieci się poznawały i ich przyjaźnie przetrwały do dzisiaj. I tam i tu byli ludzie życzliwi, wyrozumiali, ale to były inne światy. Piłsudskiego to była ulica mojego dzieciństwa, młodości. To zawsze była moja ulica.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto