Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sześć lat mieszkała w Lublinie, a teraz idzie walczyć za swój kraj. Potrzebuje 20 tys. na sprzęt wojskowy

Joanna Jastrzębska
Joanna Jastrzębska
Łukasz Kaczanowski
Ma 22 lata i potrzebuje 20 tys. zł, żeby bronić swojego kraju. Maria Zań (Alterman) od sześciu lat mieszka w Lublinie, ale teraz zbiera pieniądze, żeby jechać na front.

Pieniądze można wpłacać na internetowej zrzutce. Jak widać, potrzeby są duże. Lista zakupów ma 13 punktów, przy czym każdy z nich najlepiej od razu pomnożyć. Weźmy na przykład turnikiety, czyli taktyczne opaski uciskowe. Stosuje się je, żeby zatamować krwawienie. Zakupienie tylko jednego czy dwóch nie ma większego sensu, ponieważ zużywają się masowo.

– Turnikiet można nosić maksymalnie trzy godziny, bo jeśli nosimy dłużej, możemy uszkodzić sobie nerwy i mięśnie. Niektórzy uczą, żeby godzinę jego założenia pisać na białej części, ale to nie jest dobry pomysł, bo różne rzeczy mogą się z nią stać. Najlepiej pisać w widocznym miejscu, np. na czole – tłumaczy Maria. – Najlepiej mieć go w najbardziej dostępnym miejscu, np. w kieszeni kombatek, czyli koszul bojowych. Na pasie taktycznym wisi karabińczyk, więc można go tam przyczepić. To musi być miejsce, do którego możesz szybko sięgnąć, żeby wyciągnąć turnikiet. Zakładanie go trwa maksymalnie 30 sekund i powinno się to zrobić od razu, do ok. dwóch min po tym, jak zaczniesz krwawić – wyjaśnia.

Na liście są też m.in. dwie apteczki, latarki i okulary taktyczne, multitool, czyli narzędzie wielofunkcyjne, i termowizor. Na szczycie spisu jest hełm, bo to on jest najpilniejszą potrzebą.

– Udało się już zebrać 1500 zł, ale to jest połowa ceny hełmu. Drugie tyle dołożę ze swoich, bo zaraz jadę do Ukrainy i będę musiała zakryć głowę – mówi Maria.

W walizce ma już własne ubrania taktyczne, dwie pary butów, apteczkę, rękawiczki i kamizelkę kuloodporną, którą farbowała na kolory taktyczne. Robiła to w jednym z lubelskich lasów i właśnie tam spotykamy się na rozmowę.

– Czarny jest najbardziej bezsensownym kolorem na wojnie, bo takiego nie ma w naturze, ale kiedy kupowałam tę kamizelkę, nie było już innych – mówi, psikając sprayem.

Nie możemy rozstrzygnąć, jaki kolor ma farba taktyczna. Według mnie bardziej zielony, według Marii bardziej brązowy. Zgadzamy się jednak, że niedobrze zgrywa się z głęboką zielenią drzew. – Bo macie w Polsce zupełnie inne lasy niż nasze, jest dużo drzew iglastych, które są ciemniejsze niż u nas. Zresztą Ukraina jest bardzo zróżnicowana, mamy dużo lasów, ale też dużo wysuszonych pól, piasków i pustynnych terenów. Nie ma takiej zieleni jak tutaj i widać, że ludzie się nad tym nie zastanawiają, kiedy wysyłają nam ciemnozielone wyposażenie.

Jak wylicza, 20 tys. wystarczy na wyposażenie dla niej, a jeśli coś zostanie, trafi do 85 osób z jej legionu. Zajmują się specjalnymi operacjami w najgorętszych punktach okolic Mikołajowa, który jest bombardowany każdego dnia.

Nie dała się „nakoszmarzyć”

Maria nie po raz pierwszy pojawia się na łamach „Kuriera”. Od 24 lutego pracowała jako wolontariuszka w Lubelskim Społecznym Komitecie Pomocy Ukrainie i to był jeden z tematów naszej rozmowy. Już wtedy mówiła, że chciałaby dołączyć do obrony terytorialnej, ale nie może, bo są długie kolejki. Dziś nadal nie jest w armii, a to, czym się zajmuje w Ukrainie, nazywa wolontariatem militarnym. Uczy się obsługi broni, zafascynowały ją podstawy snajperki, która według niej ma w sobie dużo z medytacji – opowiada, że kluczową rolę w przygotowaniach do strzału z nawet kilometrowej odległości odgrywa oddech.

– Wojny najlepiej uczyć się na wojnie – nie ma wątpliwości Maria.

Z pierwszego okresu wolontariatu przywiozła też wiedzę o medycynie taktycznej i automatyczną reakcję na odgłos wystrzału. Kiedy rozmawiamy, w tle słychać podobne odgłosy kilka razy, ale nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby nie Maria.

– To nie jest zespół stresu pourazowego, badałam się. Moja reakcja jest wyćwiczona, ale nie zalewają mnie wspomnienia z wojny. Kiedy słyszę taki odgłos, przez moment zastanawiam się po prostu, czy trzeba położyć się na ziemię – mówi Maria. Dodaje też, że na pierwszej wyprawy na wojnę nauczyła się też rozpoznawać rodzaj użytej broni i dostosowywać do tego reakcję.

Jej pierwszy militarny wolontariat trwał trzy tygodnie, a za kilka dni jedzie tam po raz drugi. Nie pociąga jej wejście do armii, ponieważ chce być mobilna i zarabiać pieniądze, których potrzebuje ona, ale również ukraińscy żołnierze. Dlaczego mimo wszystko chce jeździć na front?

– Taki typ człowieka – śmieje się Maria. – Ja żyję walką o wolność, nie mogłabym dłużej tu być, zwłaszcza że w wolontariacie pracy jest mniej niż na początku, kiedy mnóstwo ludzi przyjeżdżało. Przez pójście na wojnę straciłam dużo znajomych, ale liczyłam się z tym. Nie potrafili mnie zrozumieć. Pytali, dlaczego jadę tam umierać. Ale ja nie jadę na wojnę umierać, tylko sprawić, że to mój wróg umrze. Niektórzy nie popierają mojej decyzji, bo nie popierają wojny. Ale ja też jej nie popieram, tylko że ona już jest i trwa. Jadę tam, żeby jak najszybciej się skończyła – przekonuje.

Jak mówi, żeby pójść na wojnę, trzeba być świadomym, że można umrzeć w każdej chwili. Maria jest.

– Na wojnie jest tak, że możesz przeżyć pod ostrzałami, wyjść z okupacji i nie umrzeć, a potem być gdzieś w Kijowie, gdzie bez żadnej zapowiedzi pie***lnie rakieta, i przez nią zginąć. Militarnym wolontariuszem jest też mój wujek. Kiedy przyjechałam, zaczął mi opowiadać pokręcone historie, jak sam kilka razy mógł umrzeć. Chciał sprawdzić moją reakcję, bo wiedział, że następnego dnia już jadę do Mikołajowa. Jak usłyszałam jego opowieści, powiedziałam tylko: fajnie, że masz całą głowę. Nie dałam się „nakoszmarzyć”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Co włożyć, a czego unikać w koszyku wielkanocnym?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Sześć lat mieszkała w Lublinie, a teraz idzie walczyć za swój kraj. Potrzebuje 20 tys. na sprzęt wojskowy - Kurier Lubelski

Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto