Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozkazuję szukać porozumienia. Hrubieszowscy partyzanci najpierw bili się, a potem sprzymierzyli z UPA

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
21 maja 1945 r. Spotkanie w Rudzie Różanieckiej. Marian Gołębiewski siedzi przodem, drugi z lewej. W tym słynnym spotkaniu uczestniczyli także m.in. Mykoła Wynnyczuk „Kornijczuk”– prowidnyk II okręgu Organizacji Nacjonalistów Ukraińskich, Jurij Łopatyński ps. „Szejk” oraz Serhij Martyniuk „Hrab”.
21 maja 1945 r. Spotkanie w Rudzie Różanieckiej. Marian Gołębiewski siedzi przodem, drugi z lewej. W tym słynnym spotkaniu uczestniczyli także m.in. Mykoła Wynnyczuk „Kornijczuk”– prowidnyk II okręgu Organizacji Nacjonalistów Ukraińskich, Jurij Łopatyński ps. „Szejk” oraz Serhij Martyniuk „Hrab”. archiwum
Marian Gołębiewski ps. „Ster”, „Irka”, „Korab” był jednym z inicjatorów ataków żolnierzy polskiego podziemia niepodległościowego na wioski zamieszkane przez ludność ukraińską. Jednak to także „Ster“ stał się potem głównym architektem porozumienia z Ukraińską Powstańczą Armią. Droga do takiej przemiany była trudna, skomplikowana.

„Gdy wychodziłem w 1944 r. na powietrze, rozejrzeć się jak wygląda świat, widziałem dookoła łuny, które były wyraźnie bliżej i het daleko zanikały, wiele kilometrów. Pożary zwłaszcza w noce bezksiężycowe są widoczne z daleka. Widziałem dookoła kręgi płomieni. Potem, na drugi dzień dostawałem meldunki” – wspominał „Ster” w wywiadzie-rzece pt. „Bo tylko wolność mnie interesuję…” (z „Irką” rozmawiał wówczas Dariusz Balcerzyk) „Oczywiście, że tego rodzaju palenie, mordowanie, musiało wywołać reakcję, ponieważ to posuwało się w głąb terytorium Lubelszczyzny (...). W związku z tym postanowiłem też zrobić pewien opór i wioski, które były siedzibą grup nacjonalistycznych atakujących Polaków, postanowiłem po prostu oczyścić, zniszczyć, w odwecie za niszczone i palone tysiące domów”.

Kim był człowiek, którą podjął taką decyzję?

W stronę Wielkiej Brytanii

Gołębiewski urodził się 16 kwietnia 1911 r. w Płońsku. Po ukończeniu Szkoły Powszechnej w Inowrocławiu (tam przeprowadziła się jego rodzina). W 1934 r. rozpoczął służbę w 59 Pułku Piechoty Wielkopolskiej. Ukończył tam szkołę podoficerską. Gdy 1 września 1939 r. wybuchła II wojna światowa Gołębiewski nie został powołany do wojska i nie walczył w kampanii wrześniowej. Spotkał go inny los.

Po ataku Armia Czerwonej na nasz kraj (17 września 1939 r.), zdecydował się na ucieczkę do Rumunii, gdzie został internowany. Udało mu się jednak z obozu uciec. Dotarł do Francji. Tam już na początku listopada 1939 r. wstąpił w szeregi polskiego wojska. Skierowano go do 1 Pułku Grenadierów Warszawy w 1 Dywizji Grenadierów.

Po ataku Niemiec na Francję Gołębiewski walczył przeciwko najeźdźcom w Alzacji i Lotaryngii. Dostał się jednak do niewoli, z której udało mu się uciec. Przedostał się wówczas do południowej Francji, gdzie zorganizował 8-osobową grupę Polaków, którzy zdecydowali się przedzierać „na własną rękę” do Wielkiej Brytanii. Jak? Przeszli przez Pireneje, potem dostali się do Hiszpanii i do Gibraltaru. Stamtąd dotarli do Anglii. 1 sierpnia 1941 r. Gołebiewski wstąpił do 2 Batalionu I Brygady Strzelców stacjonujących w Szkocji. Został m.in. skierowany na kurs spadochronowy, a potem – jak mówił – „wciągnięto go na listę kandydatów do konspiracyjnej pracy w Polsce”.

Zaproponowano mu szkolenie w legendarnej formacji „cichociemnych”, stworzonej przez brytyjskie Kierownictwo Operacji Specjalnych. W tzw. polskiej sekcji SOE żołnierze byli szkoleni, a potem zrzucani na spadochronach do okupowanego kraju. Tam mieli brać udział w organizacji podziemia oraz zajmować się m.in. wywiadem, dywersją oraz „bezpośrednio uczestniczyć w walce”. Gołębiewski został awansowany do stopnia podporucznika. Przybrał pseudonimy „Ster” i „Lotka”.

W nocy z 1 na 2 października 1942 r. w ramach operacji „Gimlet” Gołębiewskiego zrzucono w okolice Warszawy. Został potem mianowany szefem Kedywu, czyli kierownictwa dywersji, w zamojskim Inspektoracie Armii Krajowej. W tym czasie zasłynął m.in. brawurową akcją uwolnienia z zamojskiego więzienia Alicji Szczepankiewicz, żony komendanta tomaszowskiego obwodu AK. Stało się to 23 kwietnia 1943 r. W październiku 1943 r. „Ster” został mianowany na komendanta obwodu hrubieszowskiego AK, a w maju 1944 r., także komendantem obwodu Włodzimierz Wołyński.

Miał wyjątkowo trudne zadanie. Chodziło nie tylko o walkę z Niemcami. „W okresie od września 1939 r. do października 1946 r. na terenie byłego pow. Rawa Ruska oraz w pow. Tomaszów Lub., nacjonaliści ukraińscy (...) dokonali zabójstw nie mniej niż 492 osób oraz usiłowali dokonać zabójstwa nie mniej niż 20 osób (…)” - czytamy w raporcie sporządzonym przez Instytut Pamięci Narodowej w 2021 r. (jest dostępny na stronie www.ipn.gov.pl). „W toku śledztwa stwierdzono m,in., że w marcu 1944 r. nacjonaliści ukraińscy przeprowadzali zbrojne ataki na miejscowość Tarnoszyn (gm. Ulhówek), przy czym do napadu o największym nasileniu doszło w nocy z 17 na 18 marca 1944 roku. W trakcie tych pacyfikacji napastnicy podpalali zabudowania Polaków i strzelali do pokrzywdzonych oraz zadawali uderzenia, dokonując w ten sposób zabójstwa nie mniej niż 97 osób”.

Na Zamojszczyźnie (chodzi o powiaty hrubieszowski, tomaszowski, biłgorajski i zamojski) dochodziło w tym czasie do coraz większej eskalacji polsko-ukraińskiego konfliktu. 10 marca 1944 r, m.in. z inicjatywy Mariana Gołębiewskiego spalono wieś Sahryń w gm. Werbkowice. Według różnych szacunków miało tam zginać od 150 do 300 Ukraińców (niektórzy historycy ukraińscy piszą nawet o 600 ofiarach). W akcji uczestniczyło blisko 1 tys. partyzantów Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, głównie z powiatów hrubieszowskiego i tomaszowskiego.

Na początku kwietnia 1944 r. oddziały UPA uderzyły natomiast na Podlodów, Żerniki, Rokitno i Łubcze (tam zabito ok. 100 osób). Doszło też do zaciętych walk z AK m.in. w rejonie Posadowa.

Wszystko rozbite w puch

„Sahryń był taką bazą dla grup bojowych. Tam była policja ukraińska, żandarmeria” – wspominał Marian Gołębiewski. „Oni tworzyli bastion, z którego prowadzili wypady na okolice. Ten bastion został zniszczony po silnych walkach, bo oni byli umocnieni, mieli niemalże warownię czy to w szkole czy w kościele, czy budynku milicji ukraińskiej (…). W tej walce brało udział chyba z 700 ludzi. Oczywiście Ukraińcy mogliby mieć pretensje do Polaków, ale to miejsce było bazą wypadową przeciwko Polakom”.

We wstrząsający sposób atak polskich partyzantów wspominała Anastazja Szufel, ukraińska mieszkanka Sahrynia (jej relację znaleźliśmy w książce Grzegorza Motyki pt. „Od rzezi wołyńskiej do akcji Wisła. Konflikt polsko-ukraiński 1943-1947”): „Strzelili do mojego ojca, który szybko skonał, potem do mojej mamy. Po mamie zabili kuzyna mojego męża, a sąsiad zdążył uciec. Teraz przystąpili do mojej córki (...) dostała kulę w szyję (...) zaczęli strzelać do mnie. Dostałam trzy kule... Córka zmarła szybko. Banda myślała, że ze mną koniec i podeszli do babci... Zabili ją. Zapalili chatę i odeszli”.

W tym czasie spłonął też Bereść, Modryniec, Modryń i Masłomęcz oraz kilkadziesiąt innych wiosek zamieszkanych przez ludność ukraińską. „Bereść był silnie umocniony i okopany” – tłumaczył w swoich zapiskach Józef Śmiech ps „Ciąg”, słynny dowódca AK z Zamojszczyzny. „Nic więc dziwnego, że wszystkie placówki i oddziały z tego terenu i sąsiednich powiatów ściągnęły, by uczestniczyć w planowanym wypadzie.

Atak na Bereść odbył się 16 marca 1944 r.. Jak wyliczył Józef Śmiech w akcji wzięło udział w sumie ok. 700 partyzantów („Ciąg” dowodził wszystkimi siłami). „Nagle we wsi popłoch – dziesiątki upowców uzbrojonych skierowało się w stronę posterunku (...)” – wspominał „Ciąg”. „Główne nasze siły już były we wsi – już nacierały (...)”. Od pocisków zapalających zajęły się zabudowania. Silny wiatr rzucał iskry we wszystkich kierunkach. Dym wzbijał się w górę, gryzł w oczy (…). W przeciągu godziny wszystko zostało rozbite w puch”.

W Bereściu zginęło podobno 208 mieszkańców tej wsi oraz 38 osób z innych miejscowości (takie dane podaje portal „Apokryf Ruski – Otwarte Ukraińskie Zasoby Naukowe”). Nie pozostało to bez echa. „Rozbicie Bereścia, tej ostatniej twierdzy UPA, wywołało wielki popłoch w powiecie hrubieszowskim” – notował „Ciąg”. Zamieszkałe przez nacjonalistów ukraińskich wioski zaczęły pustoszeć”.

W tej sytuacji wydawało się, że wzajemnej, polsko-ukraińskiej nienawiści nic nie jest w stanie ugasić. Sytuacja zmieniła się jednak gdy do Polski wkroczyła Armia Czerwona. Represje UB i NKWD zmusiły oddziały akowskie do kontynuowania walki. Powstała m.in. Delegatura Sił Zbrojnych na Kraj, a 2 września 1945 r. powołano Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość, które miało zastąpić częściowo zdekonspirowaną AK.

Trzeba było brać się do roboty

O atmosferze tamtego czasu pisała Helena Prus (ur. 26 listopada 1926 r.). Jej rodzina przed II wojną światową mieszkała w Sahryniu Kolonii (gmina Werbkowice). Po spaleniu tej wsi jeszcze podczas walk polsko-ukraińskich w 1943 r. członkowie rodziny Prusów przeprowadzili się do okolicznych miejscowości. Mieszkali m.in. w Czermnie i Turkowicach.

”Przeprowadziłyśmy się z mamą i siostrą do Czermna, do budynku, w którym mieszkał kiedyś rządca” – notowała Helena Prus. „Nie byłyśmy tam same. W sumie dom zajmowało dziewięć rodzin. Głód ciągle nam dokuczał. Od czasu do czasu jedliśmy tylko kartofle i jabłczankę (…). Była już połowa sierpnia (1945 r.) , a zboże wciąż niezżęte. Więc mama nakazała mi, abym poszła do naszego domu (w Sahryniu Kolonii) i odnalazła zakopane na polu sierpy. Nie była to łatwa wyprawa. Wszędzie hulały bandy ukraińskie. Nareszcie dotarłam do celu.

Widok był tam przygnębiający. „Na pogorzelisku, gdzie kiedyś był nasz dom, rosły pokrzywy, łopuchy i bodiaki, tak duże, że spoza nich nie było widać drzew owocowych” – wspominała Helena Prus. „Przedarłam się z wielkim trudem przez ten zagajnik. Nagle w oddali zobaczyłam kilku moich dawniejszych szkolnych kolegów, a teraz członków UPA. Zaczęli strzelać w moim kierunku. Kule gwizdały mi koło uszu, ale dzięki Bogu żadna nie trafiła. Jakoś udało mi się uciec. Wróciłam do Czermna okrężną drogą przez las”.

Ludzie jednak coraz bardziej pragnęli spokoju, względnej stabilizacji. „Polacy, którzy przeżyli wojnę, zaczęli wracać do swoich wiosek. Ja, po odzyskaniu zdrowia (autorka wspomnień długo chorowała, była leczona w hrubieszowskim szpitalu) z mamą i siostrą poszłam do Sahrynia Kolonii” – czytamy we wspomnieniach Heleny Prus. „Kiedyś ta wieś liczyła kilkadziesiąt domów, teraz zostały tylko trzy gospodarstwa niespalone. Trzeba było brać się do roboty. Mieliśmy 16 morgów ziemi po ojcu i jego siostrach. Nasze pole to teraz były prawdziwe ugory, porośnięte chwastami. Wszystko trzeba było karczować”.

Hrubieszowscy partyzanci walczyli jednak dalej. Przeprowadzili m.in. likwidację Jacentego Grodka, szefa miejscowego UB. ”Ster” szukał również nowych sojuszników. W marcu 1945 r. Gołębiewski objął funkcję inspektora Inspektoratu Rejonowego Delegatury Sił Zbrojnych, a w czerwcu został szefem sztabu i zastępcą komendanta okręgu Lublin DSZ. Potem kontynuował działalność na tym stanowisku, ale już w strukturach Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość.

„Po przejściu frontu opinie zarówno w polskim społeczeństwie, jak i w ukraińskim jakby się odmieniły” – zauważył w swoich wspomnieniach Marian Gołębiewski. „Już przestał być wrogiem ten czy tamten. Powstał wspólny wróg. Dlatego na odprawie, jak mi zdawano najrozmaitsze raporty (…) zamknąłem zagadnienie ukraińskie w ten sposób: od tej chwili rozkazuję zamiast walki przeciwko Ukraińcom szukać kontaktów i porozumienia”.

Sensacja

To przyniosło nieoczekiwane efekty. 21 maja 1945 r. w Rudzie Różanieckiej (gm. Narol) zorganizowano spotkanie. Pojawił się na nim m.in. Jurij Łopatyński ps. „Szejk” przedstawiciel ukraińskiej Głównej Rady Wyzwoleńczej. Zamojskich partyzantów reprezentował „Ster” oraz jego zastępca Stanisław Książek ps. „Wyrwa”. Na tym spotkaniu ustalono strefy wpływów UPA i polskiego, poakowskiego podziemia oraz sposoby nawiązywania kontaktów. Postanowiono także współpracować z w walce m.in. z NKWD i UB.
Polsko-ukraińskie walki na Zamojszczyźnie oraz w powiecie lubaczowskim ustały. To była prawdziwa sensacja! Jakie argumenty obie strony przekonały?

„Postawiłem (na spotkaniu w Rudzie Różanieckiej) sprawę, że to co kiedyś nas łączyło w przeszłości, było korzystne dla sprawy polskiej i ukraińskiej” – wspominał Gołębiewski. „Jak szliśmy razem, to jedność umożliwiała nam życie w pewnej swobodzie i pewnej samodzielności. Dopiero jedność Polski i Ukrainy może wytworzyć, może zabezpieczyć wolność dla tych narodów. Dlatego jestem zwolennikiem idei, którą reprezentowali nie tylko nasi królowie czy wielcy politycy przedrozbiorowi, ale również Piłsudski, który również z Petlurą zawarł porozumienie. W tej chwili trudno mi powiedzieć co tam mówiłem”.

Taka narracja zyskała zrozumienie. „Wierzyliśmy, że będziemy mogli osiągnąć porozumienie z Polakami” – podsumował po tych rozmowach Jewhen Sztendera, członek sztabu komendanta Lwowskiego Okręgu UPA.

Teraz walczono razem. Żołnierze WiN oraz UPA wspólnie zajęli wsie Waręż i Chorobrów. Atakowano siedziby NKWD i UB, ale także m.in. stację kolejową w Werbkowicach. 27 maja 1946 roku oddziały polsko-ukraińskie zaatakowały natomiast Hrubieszów. W dworku De Chateau stacjonowała wówczas jednostka NKWD w sile 150 ludzi, a w koszarach, na północnym brzegu Huczwy, rozlokowano 5 pułk piechoty oraz dowództwo 32. odcinka WOP.

Ukraińcy zaatakowali siedzibę NKWD. Polacy opanowali natomiast m.in. siedzibę PUBP i uwolnili więźniów. Rozstrzelali też dwóch funkcjonariuszy „bezpieki”. Potem wszyscy „leśni” wycofali się z miasta.

Podpalić muzeum Lenina

Zaskoczenie w Hrubieszowie było zupełne. Podczas ataku poległa jedynie sanitariuszka WiN oraz pięciu członków UPA. Trzy osoby zostały ranne. Natomiast funkcjonariuszy NKWD i UB zginęło trzy razy więcej. Ten wspólny atak odbił się szerokim echem w całym kraju. Jednak potem polsko-ukraińska współpraca zaczęła powoli wygasać. Dlaczego? Rząd Polski w Londynie był jej podobno przeciwny.

Gołębiewski w „ataku na Hrubieszów” nie mógł jednak uczestniczyć. 21 stycznia 1946 miał stawić się w Warszawie na spotkanie z ppłk. Józefem Rybickim ps. „Maciej”, prezesem Obszaru Centralnego WIN. Miało się ono odbyć się na ul. Widok. Tyle, że Rybicki został wcześniej aresztowany przez UB. Gdy „Ster” pojawił się w umówionym miejscu także został schwytany.

Znalazł się w więzieniu przy ul. Rakowieckiej. Przez rok był torturowany i szykanowany. Dopiero 4 stycznia 1947 r. rozpoczął się proces. Obok „Stera” na ławie oskarżonych zasiedli m.in. płk Jan Rzepecki, ppłk Tadeusz Jachimek oraz płk Józef Rybicki oraz kilku innych oficerów WIN. 3 lutego 1947 r. Gołębiewski – jako jedyny – został skazany na karę śmierci (prawdopodobnie znaczenie miała jego współpraca z podziemiem ukraińskim), którą potem zamieniono na dożywocie. W lipcu 1947 wyrok złagodzona do 15 lat więzienia.

Gołębiewski spędził w więzieniu 10 lat. Gdy z niego wyszedł, imał się różnych zajęć. Pracował m.in. w warszawskiej Spółdzielni „Wspólna Sprawa” oraz w Przedsiębiorstwie Wagonów Sypialnych i Restauracyjnych „Wars”. O wolnej Polsce nie zapomniał. Na przełomie 1965 i 1966 r. został współzałożycielem nielegalnej, opozycyjnej organizacji, którą UB nazwało „Ruch” (jej członkowie nie używali żadnej nazwy). Jej celem było „odzyskanie niepodległości”.

Organizacja skupiała kilkadziesiąt osób. Funkcjonowała w Warszawie, Łodzi i Lublinie. Jej członkowie wydawali niezależne pismo pt. „Biuletyn”, w którym propagowali antykomunistyczne idee. Organizacja wpadła, gdy podobno zaczęto planować... podpalenie Muzeum Lenina w Poroninie. Ubecy dowiedzieli się o tym zamiarze z podsłuchu zainstalowanego w domu jednego z członków organizacji.

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych w czerwcu 1970 r. podjęło decyzję o aresztowaniu członków „Ruchu”. Gołębiewski ponownie trafił do więzienia. Tym razem skazano go na 6 lat i 4 miesiące więzienia. Karę odbył m.in. w Zakładzie Karnym w Rawiczu. „Stera” to nie zmieniło. Po wyjściu z więzienia dalej atakował komunizm i komunistów.

W 1977 r. wstąpił do opozycyjnego Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (organizował kolportaż pisma „Opinia”), a w maju 1980 r. wziął m.in. udział w strajku głodowym zorganizowanym w kościele p.w. św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej. W ten sposób zademonstrował poparcie dla prześladowanych więźniów politycznych. Brał także udział w organizowaniu NSZZ „Solidarność”. W 1982 r. udało mu się wyjechać do USA. Współpracował tam m.in. z pismami polonijnymi. Po ośmiu latach wrócił do Polski. Zmarł 18 października 1996 r. w Warszawie. Pochowano go Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zamosc.naszemiasto.pl Nasze Miasto