Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Relacja dziennikarza obywatelskiego z kanonizacji papieży: Jana Pawła II i Jana XXIII

Redakcja
Nad placem Św. Pawła powiewało morze flag ze wszystkich kontynentów, ale najwięcej było tych z biała barwą u góry i czerwoną u dołu.

MATERIAŁ DZIENNIKARZA OBYWATELSKIEGO

Gdy przed trzema laty, tuż przed Wielkanocą, zaproponowano mi pilotowanie do Rzymu pielgrzymki beatyfikacyjnej Jana Pawła II, pomyślałem, że przecież siedząc  przed telewizorem w domu, zobaczę o wiele więcej. Szybko jednak zmieniłem wtenczas zdanie.

Tym razem, jeszcze zimą ten sam touropertor zapytał mnie, czy nie miałbym ochoty pilotować grupę jadącą na kanonizację naszego papieża-Polaka oraz „uśmiechniętego papieża” Jana XXIII.

Nie miałem wątpliwości, że pojadę, a dodatkowym bodźcem był fakt, iż powierzono mi opiekę nad jedną z czterech grup młodych osób z Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Archidiecezji Lubelskiej, które nie tylko zorganizowało wyjazd na uroczystości kanonizacyjne do Rzymu, ale także zaprosiło do wspólnego udziału w nich wszystkich chętnych mieszkańców Lubelszczyzny.

Dodatkowo ten właśnie wyjazd, ta czekająca mnie kolejna wizyta na placu Św. Piotra miała być zupełnie niepowtarzalna. Jednoczesna kanonizacja dwóch zmarłych papieży i to w obecności, jak wszyscy już od miesięcy spodziewali się, dwóch papieży żyjących – sprawującego posługę Franciszka oraz papieża-emeryta Bendeykta XVI, powinna była wydarzyć się po raz pierwszy w historii.

Każdy w zasadzie pobyt we Włoszech wiąże się dla pilota z wizytą w stolicy kraju, no i w Watykanie jednocześnie, bo jak to wypadałoby... być w Rzymie, a nie widzieć papieża?

Z nutką sentymentu wspominam w takich sytuacjach swój pierwszy pobyt w 1987 roku we Włoszech w charakterze pilota, gdy wycieczki organizowane za pośrednictwem biur podróży, w odróżnieniu od tych parafialnych, miały zawsze spore trudności w dotarciu na audiencję generalną do papieża. Trzeba było mieć opieczętowaną przez właściwą kurię biskupią listę uczestników, która poświadczała sprawowanie praktyk religijnych przez uczestników grupy, dając jednocześnie szansę na otrzymanie wejściówek. Mnie udało się to wtedy po wizycie w Domu Pielgrzyma i Ośrodku „Corda Cordi”, gdy uzyskałem przychylność pewnego dominikanina.

To on, ojciec Konrad Hejmo, kilkakrotnie prowadził mnie watykańskimi uliczkami na audiencje z naszym Papieżem. Dobrze zapamiętałem sobie wtenczas, które z tych przejść wiodły do Auli Pawła VI, do prywatnych apartamentów papieskich, do bocznych skrzydeł kolumnady Berniniego. Znajomość ta procentowała także podczas kolejnych moich wizyt za Spiżową Bramą, a dokładne zapoznanie się wtenczas z topografią okolic Bazyliki Św. Piotra skutkuje do dziś możliwością wykorzystania pewnych „tajemnych przejść”, prowadzących bezpośrednio pod monumentalne schody do Bazyliki.

Choć w mojej stosunkowo długiej praktyce pilota wycieczek obsługiwałem najprzeróżniejsze grupy na różnych kontynentach, to wyjazdów pielgrzymkowych zaliczyłem stosunkowo niewiele. Ten miał być piątym. I chociaż nie obawiałem się, jak w wypadku poprzednich wyjazdów, współpracy z księdzem Konradem, którego poznałem w trakcie pierwszego spotkania z grupą, a który miał sprawować opiekę duszpasterską, to wręcz szokowała mnie perspektywa wmieszania się już na miejscu w wielojęzyczny i wielonarodowy tłum pątników, szykujących się do przyjazdu w tym samym celu do Rzymu. Na beatyfikacji było ich ponad 3,5 mln, a teraz media szacowały tę liczbę nawet na ok. 8 mln.

Główny cel tegorocznej mojej grupy pielgrzymkowej był oczywisty – udział we mszy kanonizacyjnej. Ale trasa przejazdu autokaru przebiegać miała przez kilka atrakcyjnych pod względem turystycznym miejsc, których nieuwzględnienie w programie wyjazdu byłoby wielkim niedopatrzeniem. Po drodze znajdowały się również sanktuaria.

Wiedeń, przede wszystkim Ring, mieliśmy czas obejrzeć jedynie w typie japońskim, a więc z okien autokaru. Na dłuższą chwilę zatrzymaliśmy się jednak w niewielkim kościółku na podmiejskim wzgórzu Kahlenberg, skąd król Polski Jan III Sobieski dowodził w 1683 roku zwycięską bitwą z Turkami o stolicę Austrii i o całą chrześcijańską Europę. Noc spędziliśmy w uroczym hotelu w Słowenii w miejscowości Kransjka Gora tuż u podnóża Alp. A następnego dnia w drodze do Rzymu zwiedziliśmy jeszcze piękną monumentalną bazylikę św. Antoniego w Padwie, gdzie zlokalizowany jest grób tego świętego.

Po drodze mijaliśmy wiele polskich autokarów z pielgrzymami ze wszystkich stron naszego kraju. Jechali oni także busami, samochodami osobowymi, motocyklami. Autokary były stosownie oznaczone fotografiami dziś jeszcze błogosławionych obydwu papieży, jutro zaś już mających zostać świętymi, innymi obrazami o treści religijnej, polskimi i watykańskimi flagami narodowymi. Nikogo nie dziwiły różnego rodzaju gadżety o wymowie religijnej, chusty czy czapeczki z nazwami parafii, stosowne naklejki, niewielkie chorągiewki.

Czym bliżej Włoch, a potem Rzymu, tym coraz więcej przy drogach pojawiało się billboardów, plakatów, z których patrzyli obydwaj błogosławieni papieże, tym bardziej widać było gęstniejący tłum pątników, odczuwało się atmosferę wielkiej uroczystości.

Rozmawialiśmy z uczestnikami tych innych pielgrzymek na postojach, w przydrożnych barach i restauracjach, wymieniając spostrzeżenia co do tego, jak to będzie w Rzymie: kiedy wybierają się na czuwanie na plac Św. Piotra, gdzie mają zamiar spędzić noc, jaki mają dalszy program pobytu. Oczekiwania wszystkich były takie same – wiara w niedzielne doznanie głębokich duchowych przeżyć i nadzieja na dotarcie jak najbliżej Bazyliki.

Ale wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że nie będzie to łatwe.

Możliwość wejścia na plac Św. Piotra miała nastąpić dopiero nad ranem po godz. 5.30. Niepokoiła nas jeszcze kwestia pogody. Prognozy bowiem nie napawały optymizmem. Choć było stosunkowo ciepło, to niebo nad Watykanem miało być zasłonięte ciężkimi chmurami, z których niewykluczone były opady deszczu. Na szczęście, jak później przekonaliśmy się, niebiosa okazały się łaskawe. I choć wszyscy wyposażeni byliśmy w nieprzemakalne płaszcze, lekkie kurtki, parasole czy chociażby tylko w kaptury, to rzeczy te przydały się jedynie przez kwadrans tuż przed rozpoczęciem mszy kanonizacyjnej.

Udało nam się dojechać autokarem w bezpośrednie sąsiedztwo Watykanu po 23.00 w sobotę.

W cieplejszych ubraniach, zaopatrzeni w śpiwory i karimaty, a także w prowiant, wyruszyliśmy w kierunku prowadzącej na plac Św. Piotra ulicy Via della Conciliazione.

Nie my jedni podążaliśmy już tą drogą. Po drugiej stronie Tybru również widać było mnóstwo wiernych. Tłum gęstniał, wiec zdecydowaliśmy, że nie ma sensu tłoczyć się zbyt blisko, gdyż i tak musielibyśmy czekać do rana na wpuszczenie dalej. Na postój, a zarazem i prowizoryczny kilkugodzinny nocleg wybraliśmy niewielki placyk tuż przy Zamku Świętego Anioła, znanym także jako Mauzoleum Hadriana. O tej lokalizacji przekonała nas poniekąd obecność telebimu, z którego mogliśmy skorzystać, gdybyśmy rano zrezygnowali z próby dotarcia pod samą Bazylikę. Rozczarowały nas jednakże gabaryty tego urządzenia, które oceniliśmy jako raczej małe, jak na tego rodzaju przedsięwzięcie. Wszystkie pozostałe telebimy były jednakże identyczne.

Byli tam już również inni Polscy, w tym i krajanie z Kazimierza Dolnego, ale także mnóstwo Latynosów. Po nas dotarły jeszcze w to samo miejsce grupy z Krakowa, Lubina i Rzeszowa.

Niektórzy ludzie siadali i rozmawiali, inni modlili się, jeszcze inni rozkładali karimaty bezpośrednio na bruku i zmęczeni szybko zasypiali. Ktoś dzwonił, ktoś posilał się, ktoś jeszcze inny spacerował. Tuż przy nas grupa Hiszpanów i Brazylijczyków tańczyła w kole, głośno śpiewając radosne religijne pieśni, a przyłączali się do nich przedstawiciele innych narodowości. Służby miejskie rozdawały wodę mineralną, jakaś stacja telewizyjna filmowała ten różnobarwny tłum, dziennikarz radiowy przeprowadzał z kimś wywiad.

Powoli zbliżał się mglisty, ale ciepły poranek.

Ludzi było coraz więcej, a nowi wciąż przybywali. Zastanawiałem się, czy rzeczywiście wstępne przewidywania prognostów odnośnie 8-milionowej rzeszy wiernych przypadkiem nie spełnią się. I nie spełniły się, ale i tak lokalne media oceniły, że na kanonizację przybyło do Wiecznego Miasta ok. 4-5 – 5,0 mln turystów.

Zdecydowaliśmy, że całą prawie 50-osobową grupą nie mamy najmniejszych szans, aby dotrzeć bliżej, więc postanowiliśmy próbować szczęścia w małych kilkuosobowych zespołach. Ze mną szły jeszcze dwie dziewczęta. Zdawałem sobie sprawę, że wszystkie drogi, które kiedyś pokazywał mi ojciec Hejmo, będą dziś strzeżone i chyba nie do pokonania. Ale skoro udało mi się takim właśnie sposobem dotrzeć niedaleko ołtarza podczas beatyfikacji, dlatego też miałem nadzieję, że i tym razem poszczęści się nam.

Miałem pewien plan w głowie, wprawdzie mało prawdopodobny, ale przecież nie niemożliwy do zrealizowania. Poszliśmy trasą wypróbowaną przed trzema laty. Niestety, droga była zagrodzona, gdyż teraz zlokalizowano tam punkt pomocy medycznej. A poza tym, wszędzie było o wiele więcej osób niż poprzednio, kiedy i tak wydawało mi się, że są nieprzebrane tłumy.

Przeprowadziłem rekonesans okolicy i przekonałem się, że łatwo nie będzie. Wszędzie barierki, policja. Ale towarzyszące mi dziewczęta dodawały otuchy. Postanowiliśmy jeszcze poczekać i spróbować szczęścia tuż przed rozpoczęciem mszy. W końcu udaliśmy się w kierunku przejścia, którego pilnowała młoda policjantka. W pewnej odległości z tyłu znajdowali się jej przełożeni. Okazałem legitymację pilota wycieczek, a przede wszystkim znajdującą się w niej frazę z prośbą o pomoc pilotowi w wykonywaniu przez niego obowiązków. Następnie wyjaśniłem, że moja grupa jest z przodu, a ja powinienem z tymi dwiema osobami dotrzeć do niej jak najszybciej.

Policjantka wysłuchała mnie, obejrzała dokument i... przepuściła nas. To samo uczynił kilkanaście metrów dalej jej przełożony. Wtenczas szybko ruszyliśmy do przodu. Szliśmy pewnym krokiem, aby nie wzbudzać podejrzeń mijających nas umundurowanych. Ale uliczka, w której znaleźliśmy się, nie wiodła bezpośrednio na upragniony plac, a prowadziła do jeszcze innej uliczki w jego najbliższe sąsiedztwo. Tam jednakże drogę zagrodziły nam ze dwa chyba plutony żołnierzy. A tych już ani legitymacja pilocka, ani prasowa, ani żadne nasze ustne przekonywania nie zdołały ugiąć.

Ale na szczęście znaleźliśmy się tuż obok telebimu, niestety również niezbyt wielkiego. Słuchaliśmy mszy kanonizacyjnej, która już w międzyczasie rozpoczęła się, ciągle mając nadzieję, że żołnierze w końcu odejdą po jakimś niedługim czasie. Minuty dłużyły się nam bardzo, ale w końcu dopięliśmy swego!

Po krótkiej chwili znaleźliśmy się w miejscu, gdzie Via della Conciliazione łączy się z celem naszych peregrynacji w tym dniu - placem Św. Piotra. To było nasze marzenie. Sama zaś msza kanonizacyjna trwała niespełna dwie godziny i choć była bezsprzecznie głęboka i podniosła, to jednak mniej patetyczna niż ta beatyfikacyjna przed trzema laty. Tamta liturgia, trwająca trzy godziny, mocniej utrwaliła się w pamięci wielu wiernych, jako bardziej uroczysta. Dla pielgrzymów atrakcyjną pamiątką była wydana w formie książeczkowej treść całej sprawowanej po łacinie koncelebrowanej liturgii kanonizacyjnej wraz z zamieszczonymi po polsku sylwetkami obydwu nowych świętych.

Nad placem Św. Pawła powiewało morze flag ze wszystkich kontynentów, ale najwięcej było tych z biała barwą u góry i czerwoną u dołu.

- Tylko niektórym z nas udało się wejść na plac Św. Piotra – informuje instruktor Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży z Lublina Joanna Żytek - co pokazuje, jak wiele osób przybyło do Wiecznego Miasta na kanonizację błogosławionych papieży. Nie zważając na niewygody oraz na zajmowane miejsce, gromkimi oklaskami wszyscy przyjęliśmy odczytanie formuły kanonizacyjnej przez papieża Franciszka. Otrzymaliśmy dwóch nowych świętych orędowników w niebie, którzy za życia bardzo kochali Kościół oraz potrafili dostrzec potrzeby każdego człowieka, w którym żyje Chrystus – dodaje.

Niektórzy jednak wierni przeliczyli się w ocenie swych możliwości fizycznych. Przypadki omdleń i zasłabnięć nie należały do rzadkości, pomimo raczej sprzyjającej aury, gdyż nie było ani prażącego słońca, ani wysokiej temperatury. Raz po raz widać było migające światła ambulansów i rozlegał się złowieszczy dźwięk syren. I w tym miejscu kolejny raz służby porządkowe jednak trochę zawiodły. Karetki bowiem, wiozące poszkodowanych do pobliskiego, usytuowanego tuż nad Tybrem szpitala, z trudem przeciskały się przez szpalery modlących się pielgrzymów.

Sympatyczną niespodziankę sprawił wszystkim sam papież Franciszek, wolno przejeżdżając swym „papamobile”, pozbawionym bocznych szyb kuloodpornych, ale w towarzystwie kilku ochroniarzy, nie tylko wokół placu przed Bazyliką, ale następnie kierując się wzdłuż szpalerów rozciągniętych aż do końca Via della Conciliazione. Tam zaś, tuż pod Zamkiem Świętego Anioła, przesiadł się on do limuzyny i odjechał.

Po zakończonej mszy nie od razu można było wejść do Bazyliki. Program naszego pobytu był bardzo napięty, więc musieliśmy wracać do autokaru, który musiał być zaparkowany stosunkowo daleko, bo dopiero przy Stadionie Olimpijskim. A dzieliło nas od niego ponad 4 km, które pomimo dużego zmęczenia musieliśmy pokonać na piechotę. Nikt jednak nie uskarżał się. I choć żałowaliśmy, że nie możemy pokłonić się i pomodlić przed grobem naszego wielkiego świętego już rodaka, to i tak wdzięczni byliśmy Opatrzności, że mogliśmy przedostać się w bezpośrednie sąsiedztwo tych jakże ważnych wydarzeń. Prawie dwie godziny wędrowaliśmy w kierunku powrotnym do autokaru. Nikt nie zgubił się, każdy był bardzo zadowolony i nikt też nie uskarżał się na zmęczenie.

- Każdy z nas wiózł w swoim sercu liczne intencje – swoje, naszych rodzin, przyjaciół, znajomych, prośby naszych wspólnot i parafii – wspomina Joanna Żytek z KSM. - Codziennie polecaliśmy je Bogu w modlitwie podczas Mszy Świętej, różańca i koronki – dodaje.

Po kilkunastogodzinnym pobycie milionów wiernych na terenie Watykanu pozostało po nich mnóstwo śmieci. Chyba taki właśnie scenariusz był wcześniej już przewidywany przez służby porządkowe Wiecznego Miasta, gdyż usunięto wszystkie kosze, aby nie stanowiły zagrożenia dla zdrowia ludzi, którzy pod naporem tłumu mogliby nabawić się kontuzji, uderzając się o te sprzęty. Na chodnikach i na jezdniach pozostały więc setki kilogramów gazet, plakatów, które były wcześniej bezpłatnie rozdawane przez wolontariuszy. Najczęściej spotkać można było świeży numer rzymskiej gazety „Il Messaggero”, zawierający wiele fotografii Jana Pawła II oraz Jana XXIII. I choć wydany po włosku, ale i tak zabierany był na pamiątkę przez wiele osób.

Natomiast pośród sterty śmieci brak było tym razem tekturowych opakowań po lunch pakietach, które organizatorzy w 2011 roku przygotowali dla gości mszy beatyfikacyjnej. Takie małe pudełeczka o wartości ok. 7-8 euro zawierały dwie kanapki, baton, ciastko, owoc i mały soczek. Teraz zaś ograniczono się jedynie do butelek z wodą mineralną. I to głównie opakowania właśnie po niej, obok stert gazet i plakatów, zalegały ulice i trotuary. O wiele jednak większy problem niż śmieci stanowił dla przybyszy brak wystarczającej liczby przenośnych toalet typu „toi toi”. Nie odczuwało się tego poprzednim razem, teraz zaś pod tymi nielicznymi ustawiały się wręcz gigantyczne kolejki.

Noc spędziliśmy w niewielkiej miejscowości pod Asyżem. Łaskawe w trakcie uroczystości kanonizacyjnych niebiosa, później spryskały ziemię sążnistym deszczem. W dniu następnym najpierw zwiedziliśmy pod Asyżem Bazylikę Matki Boskiej Anielskiej, w której wnętrzu znajduje się słynna Porcjunkula, czyli niewielka kapliczka podarowana Św. Franciszkowi przez benedyktynów. Kolejnym etapem był Asyż ze swymi urokliwymi uliczkami i wspaniałą średniowieczną zabudową. Ale przede wszystkim celem każdej pielgrzymki jest w tym niewielkim umbryjskim miasteczku Bazylika Św. Franciszka z jego grobem.

Późnym popołudniem wyruszyliśmy do ostatniego punktu naszej włoskiej eskapady – Loreto. Tam podziwialiśmy niepowtarzalne sanktuarium Świętego Domku, przeniesionego z Nazaretu w obawie przed jego zbezczeszczeniem przez niewiernych. U podnóża budowli pokłoniliśmy się prochom naszych żołnierzy z II Korpusu Polskiego, spoczywających na miejscowym cmentarzu wojennym, wznoszącym się trzema tarasami w górę ku bazylice lortetańskiej.

W trakcie podróżny powrotnej do Polski deszcz padał wielokrotnie, ale najważniejsze, że w niedzielę nie przeszkodził jednak tym milionom, które dla czterech papieży pojawiły się w Watykanie, a głównie dla dwóch z nich – świętego Jana Pawła II i świętego Jana XXIII.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto