Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Popychadełka, kosztem wygód własnych. Zapomniany świat służących i dostojnych pań domów

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
Wygląda jakby na tym zdjęciu rzeczywiście panowała "domowa harmonia". Czy tak mogło być w rzeczywistości?
Wygląda jakby na tym zdjęciu rzeczywiście panowała "domowa harmonia". Czy tak mogło być w rzeczywistości? ze zbiorów autora
Poradnik Marii Ankiewiczowej pt. „Służba domowa” został opublikowały nakładem Towarzystwa Wydawniczego „Bluszcz” w 1930 r. To niezwykła lektura. Poruszano w nim zagadnienia dotyczące „kobiecego gospodarstwa” oraz m.in. postępowania ze służbą. Dlaczego było to sprawy tak ważne? Wiele domów nie mogło się kiedyś obyć bez pomocy służących. Taka praca stanowiła także podstawę dochodów całej armii osób wywodzących się – jak mówiono – z niższych sfer.

„Brak dotkliwy służby domowej coraz jaskrawiej zarysowujący się w naszych stosunkach gospodarskich i ekonomicznych, wysunął sprawę tę na czołowe miejsce zainteresowań ogólnych” – pisała w poradniku Maria Ankiewiczowa. „Nie będzie przesadą gdy powiem, że bolączka ta stała się tak powszechną, iż zjednoczyła mężczyzn jak i kobiety we wspólnych usiłowaniach odnalezienia zbawczej deski ratunku przed dwiema formami grożącego niebezpieczeństwa: zupełnym brakiem służby (...) i zasilaniem kadr służby obecnej przez elementy, zupełnie się do tego rodzaju pracy nie nadające”.

Wady organiczne

Domową służbę dzielono na kilka rodzajów. Była ona stała (zwykle takich służących meldowano w domu gdzie pracowali) lub „przychodnia”. Do tej ostatniej kategorii należały tzw. posługaczki, które zatrudniano zwykle na kilka godzin dziennie lub tygodniowo. Do ich grona zaliczały się najczęściej wynajęte kobiety, które m.in. froterowały podłogi w domach „państwa:, trzepały tam dywany, zmywały statki (naczynia) kuchenne, rozpalały w piecach, przynosiły zakupy, prały itd. Posługaczkom płacono mniej niż stałej służbie (nie dostawały także całodziennego wyżywienia, a jedynie śniadania), co także miało znaczenie w kontekście ich „niedoboru na rynku zatrudnienia”.

Istniała także forma służby domowej zwana „kuchnia za usługę”. Jak tłumaczyła Ankiewiczowa było to „współlokatorstwo z najętą siłą pomocniczą do pracy w gospodarstwie”. Możemy się domyślać, że chodziło głównie o prowadzenie domowej kuchni.

„Są to zupełnie zwodnicze obliczenia, jakoby ten rodzaj obsługi czy opieki rozpostartej nad domem, miał być tańszy, lub praktyczny (...)” – notowała Maria Ankiewiczowa. „Skomplikowanie urządzeń kuchennych nie pozwoli nam chronić ani gazu, ani opału, ani nawet światła przed nadmiernym zużyciem (...). Oswobodzenie natomiast kuchni z niepożądanych sublokatorów odbywa się zwykle na drodze największego oporu, tak, że zważywszy wszystkie nastręczające się przykrości przy minimalnych korzyściach oszczędnościowych, nie radzę paniom z korzystania usługi za kuchnię”.

Wymagano aby wszyscy służący byli „chętni, posłuszni, uprzejmi w obejściu i umiejętni w granicach zadeklarowanego uzdolnienia”. Oczekiwano także m.in. sumienności w wykonywaniu przez nich obowiązków. Cenione było też pogodne usposobienie. Źle u służących widziano natomiast „wady organiczne”. Wyliczano je w poradnikach dosyć precyzyjnie. Były to: „miemiły odor ciała, plamy i wyrzuty na skórze, zez, głuchota, krótki wzrok”.

Niektóre zasady mogą dzisiaj dziwić, wręcz szokować. Czasami np. dziewczynom zatrudnionym w jakimś domu zmieniano... imiona. Mówiono np. „mecenasowa ma już służącą Kasię, to ty będziesz Marysia lub Genia (a w Poznaniu służące dostawały zwykle imię Pelasia)”. Nie przejmowano się upokorzeniem takiej osoby.

Tak pisze o takim podejściu Joanna Kuciel-Frydryszak w wydanej w 2018 r. książce pt. „Służące do wszystkiego”:

Techniczna strona gospodarstw

„W polskiej prasie służące występują często pod hasłem „Marysie, Kasie”. To wyraz na wpół familiarnego, na wpół protekcjonalnego, czasem życzliwego, a nawet czułego, ale zawsze zabarwionego wyższością stosunku” – zauważyła autorka tej znakomitej publikacji. „Z kolei służące wdowy lub mężatki, które spotyka się sporadycznie, nazywane są od imienia męża: Stasiowa, Jędrzejowa. Albo Bazylowa, jak wołano na służąca w rodzinnym domu varsavianisty Stanisława Gieysztora”.

O bardzo dobre służące trudno było się wystarać. Maria Ankiewiczowa w swoim poradniku stwierdziła nawet, iż może się to w sposób katastrofalny odbić na dziesiątkach tysięcy rodzin, gdyż „techniczna strona gospodarstw” nie była do takiej sytuacji dostosowana.

„Kwestja posiadania odpowiedniej służby domowej dawniej wydawała się nam drobna i banalna. A kłopoty pań-gospodyń, wynikające niekiedy z bagatelnych zatargów z tą służbą, służyły jako temat do żartów dla najbliższego otoczenia” – przyznała Ankiewiczowa. „Dziś, gdy wspominamy te czasy, przyznajemy, że były wyjątkowo sprzyjające do wytworzenia podobnego światopoglądu. Służby nie brakowało (...). Pieniądz był ceniony wysoko, a tem samem praca ludzka była wynagradzana słabo i nikt do oszczędności wysiłku fizycznego nie przywiązywał najmniejszej wagi”.

Tak było jeszcze na początku XX w. Społeczeństwo jednak się zmieniało. Pracę kobiety coraz częściej mogły znaleźć w zakładach przemysłowych, sklepach, piekarniach, biurach itd. Dlatego „wykwalifikowanych” służących na rynku pracy ubywało. Ponadto polskie dwory i domy mieszczańskie (także w wyniku I wojny światowej a potem wojny polsko-bolszewickiej) stały się mniej zasobne.

„Musimy powiedzieć szczerze, że w obecnych warunkach ekonomicznych w większych miastach ludzie o skromnym budżecie, choćby ustalonym, na stałą służącą pozwolić sobie nie mogą” – przyznała Maria Ankiewiczowa. „Gdy bowiem zliczymy koszt jej pensji, utrzymanie, Kasę Chorych, opranie – to przekonamy się niezbicie, że wydatek ten pokrywa równowagę budżetu. Niemniej jednak wiele osób musi nawet w takich warunkach utrzymywać stałą służącą przez wzgląd na małe dzieci w domu, lub osoby chore, i czyni to kosztem wygód własnych, a nieraz i potrzeb kulturalnych”.

Dobrze gotuje, ładnie pierze

Jak znajdowano służących? Na wiele sposobów. Można było pomoc domową zatrudnić dzięki pośrednictwu specjalnych biur i kantorów stręczenia służących (na początku XX w. tylko w Krakowie było ich 36). Oferty zamieszczano także w prasie.

„Zajmę się gospodarstwem u jednej osoby, młoda, inteligentna, prawdziwie poszukująca pracy” – czytamy w Kurierze Warszawskim z 11 stycznia 1920 r. „Inteligentna wdowa lat średnich zajmie się gospodarstwem u jednej osoby na przychodnią”, „Dziewczyna młoda poszukuje pracy od zaraz, dobrze gotuje, ładnie pierze, łagodnego usposobienia, lubi dzieci, do domu chrześcijańskiego” – napisano w innych numerach tej gazety.

Podobne anonse zamieszczano także w konkurencyjnych czasopismach „Potrzebna inteligentna osoba Izraelitka do prowadzenia domu – czytamy w Kurierze Porannym z 23 stycznia 1920 r. „Do wszystkiego potrzebna służąca z dobrem gotowaniem, uczciwa, lat średnich z dobremi świadectwami, pensja 50 zł i dochody” – czytamy w innym ogłoszeniu.

Nie brakowało też ogłoszeń matrymonialnych z propozycją pracy w tle. „Która z pań pragnęłaby wyjść szczęśliwie za mąż? Za fabrykanta na własnej realności w Poznaniu, liczącego lat 33, zdrowego, wysokiego wzrostu, blondyna” – czytamy w ogłoszeniu z 3 września 1920 r. zamieszczonym na łamach Kuriera Poznańskiego. „Poszukuję młodszej panny urodnej, wysokiego wzrostu, szatynki lub blondynki, inteligentnej, muzykalnej, dobrej gospodyni z zamiłowaniem do prac biurowych. Reflektantki mające te zalety niech zechcą przysłać oferty wraz z fotografią”.

W poszukiwaniu siły roboczej pomocą ożenku pomagały także specjalistyczne poradniki. Jeden z nich w 1903 r. napisał niejaki M. A. Zawadzki. Nosił on tytuł: „Przewodnik zakochanych, czyli jak zdobyć szczęście w miłości i poważanie u kobiet. Tak zdaniem autora poradnika powinien np. wyglądać „poważny” list restauratora do wybranki swojego serca, która mogłaby mu pomóc nie tylko w domu.

„Ciężko żyć we wdowieńskim stanie, ciężej jeszcze gdy się ma duży interes: a Pani wie dobrze jak duży jest mój interes” – czytamy w „Przewodniku Zakochanych”. „Krótko więc a węzłowato przedstawiam Pani, jak rzecz następuje: jestem człowiekiem zamożnym, nie pierwszej młodości, interes mój stoi świetnie. Niestety! Boje się, że zacznie chylić się do upadku bez pomocy kogo z bliskich a życzliwych – na przykład żony! Dlatego też postanowiłem się co prędzej ożenić, a czyżbym mógł lepiej trafić, jak biorąc Szanowną Panią w małżeństwo? Biedy u mnie nie zaznasz – szacunku i uważania u ludzi Ci nie braknie”

Restaurator powinien także w liście wyraźnie zaznaczyć jakie ma oczekiwania. „Wymagam tylko z Twojej strony wierności, pracowitości i dbania o mój interes” – czytamy dalej w owym „projekcie” miłosnego listu. Czyż taka oferta mogła być wówczas nie brana pod uwagę przez samotna, zacną kobietę?

Strofujemy służbę łagodnie

Kandydatki na służące (a także jak widać przyszłe żony) musiały posiąść wiele umiejętności. „Dziś o specjalizacji służących nie może być mowy. Jeżeli z wysiłkiem zdobywamy się na utrzymywanie jednej służącej w gospodarstwie, trudno marzyć o zatrudnieniu kilkorga służby, w jednym, nawet zamożniejszym domu” – zauważyła w poradniku Maria Ankiewiczowa. „Kucharki, pokojowe, panny służące, które łączą w sobie obowiązki garderobianych, szwaczek, fryzjerek, są dziś rzadkością (...). Dlatego też najpospolitszym i najbardziej pożądanym jest typ służącej do wszystkiego, czyli obeznanej z całokształtem zajęć domowych”.

Służba pochodziła głównie ze wsi lub małych miast. Oceniła ona takie osoby surowo. „Wyciska ją z domów (chodzi o tę „peryferyjną” służbę – przyp. red.) nędza i konieczność szukania oparcia poza obrębem rodziny (...)” – zauważyła Ankiewiczowa . „Bezpośrednio najwięcej styczności ze służącą ma pani domu. Ona też ma najwięcej powodów do udzielania jej rad, wskazówek, napomnień i uwag. Pani domu z konieczności jest wychowawczynią swej służącej. Od jej taktu, rozumu i dobroci serca zależy zjednanie sobie dziewczyny, lub stworzenie przepaści między sobą, a nią” – pisała Maria Ankiewiczowa.

A w innym miejscu tłumaczyła: „Naszym babkom przychodziło bez trudu utrzymywanie trojga, czworga służby przy siedmiu lub ośmiu osobach w domu. Dziwnemby było, gdyby w podobnych warunkach dom nie był postawiony na wysokim poziomie. Babki nigdy nie drżały przed brakiem służby, ponieważ w każdej kuchni urzędowały „małe popychadełka”, jako pomoc w zajęciach kucharki czy pokojowej. Z tych popychadełek wyrastały potem siły wykwalifikowane, które doskonałą szkołę przeszły pod kierunkiem swych mimowolnych instruktorek”.

Pan domu powinien być natomiast wobec służby grzeczny i taktowny. Nie wolno mu było okazywać gniewu czy poufałości. Według poradnika już sam jego wygląd decydował o tym, czy budził szacunek. Dlatego pod żadnym pozorem nie powinien się pokazywać w domu np. w negliżu (co mogło być okazją do niestosownych żartów). W złym tonie było także odwoływanie poleceń żony wydawanych służbie.

„Strofujemy służbę łagodnie, możliwie bez świadków, lecz tonem stanowczym, nie dopuszczającym dyskusji” – czytamy dalej w poradniku. „Nie pozwalamy służbie na swobodne branie udziału w rozmowie domowników, lub na czynienie uwag przy stole w czasie usługiwania. Na polecenie, wydawane zresztą w formie grzecznej prośby, wymagamy, aby służąca odpowiadała również uprzejmie: „słucham panią”, albo proszę bardzo lub „w tej chwili”. Niedopuszczalna jest odpowiedź „a dobrze” czy „zaraz, zaraz” (...). Posłuszeństwo (...) jest koniecznością”.

Można było o to „zadbać” m.in. za pomocą kar finansowych odciąganych od wynagrodzenia. Nie było to wszystko dla służących łatwe. Tym bardzie, że pracy nigdy im nie brakowało. Czasami była ona ponad siły.

Domowa harmonia

Michalina Ulanicka w swoim „Poradniku służby domowej” z końca lat XX ub. wieku pisała: „Z początku trudno tak wypełnić pracę, aby zapewnić sobie godzinę lub dwie dla siebie na odpoczynek, szycie, napisanie listu itd. Każda pani zapragnęłaby zapewnić swej pomocnicy ten odpoczynek, ale nie znając służącej, nie może się do tego zobowiązać przy umowie, bo to zależy od tego jak służąca pracuje”.

W innym miejscu zamieściła taką poradę (jedną z wielu): „Sprzątnie idzie prędzej, gdy służąca może najpierw wszystkie pokoje w całem mieszkaniu zamieść, potem we wszystkich zetrzeć kurz i przetrzeć suknami posadzki, bo ręka przyzwyczaja się do tych samych ruchów i prędzej je wykonywa. Po zacieraniu plam na posadzce lepszy połysk otrzymujemy froterując niż wycierając suknami (...)” – czytamy dalej w poradniku. „Jeżeli jednak mieszkańcy są w domu, trudno wszędzie wszystko jednocześnie rozrzucić, więc sposobu tego należy używać tylko wtedy, gdy wszyscy wyszli”.

Bo wszystko powinno zmierzać w kierunku „ogólnej, domowej harmonii”. „Jest dobrze, jeśli dom szybko służącą zaabsorbuje i wchłonie” – tłumaczyła Maria Ankiewiczowa. „Wtedy mówi się, że dziewczyna się nadała, w przeciwnym razie zgrzyty dają się wyczuwać natychmiast. I bodaj, czy nie lepiej w podobnym wypadku szukać od razu nowej kandydatki”.

Jak widziały to służące? „Spie na pawlaczu nad samą wygutką (pisownia oryginalna – przyp. red.) nawet, rezerwuar wychodzi tak, że moje łużko zaraz pod nim stoi, wilgoć, że jak rano wstanę to jestem tak omdlała, że się podnieść nie mogę z puł godziny, to wprost bez przytomności jestem, ledwie się ścięgnę po drabinie i zaczerpne tego powietrza, kołuje się mnie w głowie tak jestem na siłach wyczerpana strasznie” – skarżyła się jedna ze służących w ankiecie Ministerstwa Pracy z 1919 r.

Takich skarg było wiele. Niektóre służące opisywały miejsca w których mieszkały jako ponure nory bez okien, inne spały w kuchni. Gdy kobiety zaszły w ciążę musiały zrezygnować z pracy (bo z dzieckiem służba nie była możliwa, czasami dziewczyny „ratowały się” oddając dziecko „obcym ludziom”). To nie tworzyło „domowej harmonii”. Ks. Feliks Bodzianowski w swoim poradniku „Pełnia życia. Młodym Polkom i ich wychowawcom ku rozwadze” (wydano go w 1938 r.) przyznał, że coś niedobrego dzieje się między służącymi i ich pracodawcami. Namawiał jednak dziewczęta do takie służby.

„Prawda, w dzisiejszych warunkach nakłada zawód pomocnicy domowej dziewczęciu mnóstwo ofiar (...)” – pisał duchowny w rozdziale „praca zawodowa”. „O poufałym, serdecznym współżyciu prawie nie ma mowy. Obie strony patrzą na siebie z góry, z niedowierzaniem, jak ukryci wrogowie (...). Zaiste państwo powinni się zmienić, ale nie mniej służące”.

To świat się jednak gwałtownie zmieniał. Było to już zatem wołanie na puszczy...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na zamosc.naszemiasto.pl Nasze Miasto