Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Paweł Policzkiewicz, szef lubelskiego sanepidu: - Dopalaczom nie odpuszczę

Monika Fajge
Paweł Policzkiewicz
Paweł Policzkiewicz Małgorzata Genca
- Pani Gessler obracając się w kuchni i pouczając jej pracowników, sama powinna przestrzegać podstawowych zasad. Machała włosami na prawo i lewo, a dookoła stało jedzenie. Nie widziałem też, żeby myła ręce - z Pawłem Policzkiewiczem, powiatowym inspektorem sanitarnym w Lublinie, rozmawia Monika Fajge.

Lepiej z Panem nie zadzierać?
Dlaczego? Nie jestem taki straszny, może tylko "nietypowy". Bo: od 36 lat mieszkam z kobietą, która jest moją żoną, gram w szachy, a nie w golfa, wolę golonkę i bigos niż sushi, zamiast whisky pijam czasem zwykłą czystą wódkę.

Od lat sieje Pan postrach wśród restauratorów i właścicieli spożywczaków. Ma Pan opinię osoby, która jak się przyczepi, to nie odpuszcza.
Jak ktoś zaprasza klientów do elegancko urządzonej restauracji, gdzie na pierwszy rzut oka wszystko aż się świeci, a na zapleczu panuje syf, to mam przymknąć oko? Albo tam nie zaglądać? Znany szyld, ładne wnętrze, obrusy na stołach, a w kuchni brudne gary i szczury biegające między szafkami - krew zalewa! Były w Lublinie takie przypadki. Jeszcze kilka lat temu zamykaliśmy naprawdę bardzo dużo knajp i lokali gastronomicznych. Dzisiaj o wiele mniej i wcale nie dlatego, że spuściliśmy z tonu. Właściciele lokali zrozumieli, że nikomu nie będziemy pobłażać.

Naprawdę jest aż tak źle?
Najgorzej jest w ośrodkach zdrowia, gabinetach dentystycznych, nawet w tych renomowanych. Mieliśmy przypadek, że stomatolog jedną końcówką wiertła boro- wał zęby kilku różnych pacjentów. Albo ginekolog w jednym z lubelskich gabinetów używał jednorazowego wziernika dopochwowego "aż do zdarcia". Żeby w ośrodkach zdrowia działy się takie rzeczy?! I wszyscy mają jedno wytłumaczenie - za mało kasy. Jak nie masz pieniędzy, człowieku, to nie otwieraj przychodni. Proste. Mało pieniędzy, a co chwilę jakiś szpital z wielkim hukiem otwiera kolejne oddziały, a w starych dziurawe wykładziny czy zakamienione umywalki.

Nie boi się Pan, że w jakiejś restauracji kucharz napluje Panu do talerza?
Jest takie ryzyko, ale gdybym się nad tym zastanawiał, to pewnie nigdzie bym się z domu nie ruszał. Rzadko jem na mieście, przeważnie w stołówce niedaleko biura. Ale nie dlatego, że się boję. Chodzi o to, że teraz restaurację może prowadzić pierwszy lepszy Kowalski. 21-letni chłopak może zostać szefem kuchni, chociaż nie ma doświadczenia i pewnie niewielkie pojęcie o swojej robocie. Wolałbym, żeby w naszych restauracjach gotowały babcie z jakichś wiosek pod Lublinem. Odpowiadając na pytanie, mam nadzieję, że nikt takiego numeru mi nie zrobi. Przeważnie robię zakupy w tych samych sklepach. Czasem się śmieję, bo idę np. do mojego spożywcza-ka i mówię: "Poproszę ten kawałek kiełbasy". A ekspedientka na to: "Oj nie, ten może nie, dam panu inny".

Ale Magdę Gessler, która próbowała zaprowadzić "porządek" w naszym Jesz Burgerze, ostro Pan skrytykował?
Bo obracając się w kuchni i pouczając jej pracowników, sama powinna przestrzegać podstawowych zasad. Machała włosami na prawo i lewo, a dookoła stało jedzenie. Nie widziałem też, żeby myła ręce. Próbowanie jedzenia palcem także nie jest zbyt higieniczne. Każdy inspektor sanitarny przyzna mi rację. Poza tym, wulgaryzmy, których używała... że jedzenie jest do d...? Do d... to może być papier toaletowy. Po prostu powiedziałem, co myślę, a wokół mojej wypowiedzi zrobiła się straszna burza.

Zwolenników nie przysporzyła Panu też decyzja o nagrywaniu rozmów telefonicznych i tych w "cztery oczy".
Odkąd na moich drzwiach wisi taka informacja, mam święty spokój. Zdarzało się, że ktoś przychodził do mnie i mówił: "Słuchaj, musimy porozmawiać, może wyskoczymy gdzieś na kawę, mam taką czy taką sprawę. Jak proponowałem spotkanie w moim gabinecie, delikwent się wycofywał. To o co mu mogło chodzić? W nagrywaniu rozmów nie widzę nic złego. Swoich klientów nagrywają np. niektóre banki. Ja nie mam nic do ukrycia. Jeśli ty też nie i chcesz ze mną porozmawiać, to zapraszam. Nie, to nie. Kartka z moich drzwi nie zniknie.

Przybyło Panu wrogów?
Sporo skarg na mnie ląduje na biurku mojego przełożonego w Warszawie czy nawet w Ministerstwie Zdrowia. Jako szef lubelskiego sanepidu jestem na pierwszej linii frontu, wlepiam grzywny i zamykam lokale - oczywiście te, które na to zasługują. Taka praca. Ale odpowiada mi to. Lubię to, co robię. W końcu stoję na straży zdrowia publicznego.

To zabrzmiało jak slogan wyborczy?
Bo podobno pcham się do polityki, dlatego robię wokół siebie i swoich obowiązków tyle szumu. Przed każdymi wyborami słyszę, że kandyduję. To jakaś paranoja. Byłem już miejskim radnym czy wiceministrem zdrowia - wystarczy. Do polityki mnie nie ciągnie, już nie. Od 13 lat nie należę do żadnej partii. Dobrze mi tu, gdzie jestem i na razie nigdzie się stąd nie wybieram. W Lublinie jest jeszcze dużo do zrobienia.

Trzeba np. zrobić porządek z dopalaczami?
Trzeba, ale łatwo nie jest. Już dwa lata temu, kiedy o dopalaczach zrobiło się głośno, próbowałem przekonać polityków i kolegów po fachu, że te substancje są niebezpieczne i trzeba z nimi walczyć. Ale nie byli zainteresowani, bo prawo nie zakazywało sprzedawania dopalaczy. Żaden z lubelskich parlamentarzystów nie był zainteresowany tym tematem. Co robi np. pani poseł Mucha, która działa w sejmowej komisji zdrowia. Zajmuje się losem piesków. Nie mówię, że to źle, ale dopalacze wydają mi się ważniejszym problemem. Protesty przeciw dopalaczom nic nie dadzą, trzeba zmienić prawo.

A jak prawo się nie zmieni? Odpuści Pan?
Jak powiedziało się A, trzeba powiedzieć B. Poza tym, do walki z dopalaczami przyłącza się Ministerstwo Zdrowia. Czyli jednak miałem rację. Udało mi się dowieść, że dopalacze powinny być traktowane jak suplementy diety i jako takie powinny mieć aprobatę głównego inspektora sanitarnego. A nie mają. Uznawanie ich za produkty kolekcjonerskie to jakiś idiotyzm. Wszystkiemu można przykleić taką etykietkę. Mógłbym np. otworzyć kolekcjonerski sklep monopolowy, sprzedawać wódę i zbijać na tym kokosy. Byłbym pewnie jednym z bogatszych mieszkańców Lublina. Czemu nie. Ale nie można robić z ludzi idiotów i wmawiać im, że krzesło to kanapa. Litości!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto