Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ostatni taki ojciec... i dobrze? [Relacja za akredytację]

kattlypso
kattlypso
Przeczytaj recenzję spektaklu „Ostatni taki ojciec”, który 18 ...
Przeczytaj recenzję spektaklu „Ostatni taki ojciec”, który 18 ... mat. org.
Przeczytaj recenzję spektaklu „Ostatni taki ojciec”, który 18 września można było zobaczyć w byłej cukrowni w Lublinie.

Recenzja powstała w ramach akcji "Relacja z akredytację". Dziękujemy!


Ciepły, nadspodziewanie słoneczny niedzielny wieczór, 18 września. Ulicami Lublina spacerują rodziny z dziećmi, zakochane pary całują się w deszczu spadających żółknących liści, kibice w ogródkach piwnych świętują brązowy medal polskich siatkarzy na Mistrzostwach Europy.

Wszyscy zdają się delektować ostatnimi chwilami weekendu, w spokoju ładując akumulatory na długi i męczący tydzień. Spokój, wielki spokój... A jednak pewna grupa niespokojnych szuka w tym czasie czegoś innego...

Tą grupą są widzowie Teatru Centralnego, zaproszeni do budynku byłej cukrowni na ulicy Krochmalnej. Właśnie tam swoją sztukę wystawia Łukasz Witt-Michałowski.

Typowo industrialna konstrukcja, relikt poprzedniej epoki - stała się przestrzenią dla spektaklu „Ostatni taki ojciec” według tekstu Artura Pałygi inspirowanego kafkowskim „Listem do ojca”. Przestrzenią idealną, choć też wymuszoną, bo, jak mówi sam reżyser, „gramy tam dlatego, że nie mamy gdzie grać” – szczęśliwie dla widza.

Trzydziestoletniego Frania (w tej roli znakomity Remigiusz Jankowski) poznajemy, gdy z pogardą czyta on pismo z poradami dla młodych rodziców.

Nie rozpoznaje w tej skróconej charakterystyce pokolenia własnego ojca, stawiając bezlitosną diagnozę, że to oni byli ostatnimi ojcami, po których nastała era tatusiów, niemających wiele do powiedzenia w procesie wychowania.

Tyradę tę wygłasza nerwowo przechadzając się po umieszczonej na wysokiej platformie wąskiej scenie, wśród widzów, na początku nawet siedząc obok nich. Jedząc kabanosa, słyszy głos matki, dostrzegającej w tym zachowaniu swego rodzaju „spadek” po ojcu. Spadek okazuje się – nomen omen – dobrym słowem: ojciec nie żyje...

Dostając taką wiadomość, doznaje się zazwyczaj wrażenia spadania, czuje, jak grunt osuwa się pod nogami. Bohater Pałygi doświadcza tego w dosłownym znaczeniu – scena okazuje się składać z czterech platform, które wraz z widzami rozjeżdżają się w różne strony, natomiast odtwórca głównej roli ląduje na podłodze, przy trumnie, w której spoczywa ojciec.

Franio rozgania „żałobników” i kieruje do ojca kluczowe dla sztuki słowa: „Niedawno zapytałeś mnie, dlaczego odczuwam przed tobą lęk. Nie wiedziałem, co ci odpowiedzieć...”.

W poszukiwaniu tej nieudzielonej odpowiedzi, Franio odbywa retrospektywną podróż do najwcześniejszych wspomnień. Jego historia rozpoczyna się w koszarach, gdzie przychodzi na świat jako pierwsze dziecko nastoletniej matki i oficera.

Klimat koszar towarzyszy zresztą widzom od samego początku – surowe mury i puste przestrzenie dawnej cukrowni, po których poruszają się ubrani na wojskowo panowie z obsługi technicznej, przeszywająca muzyka przypominająca odgłosy znane z wojennych filmów... Jak się dowiadujemy, towarzyszy też Franiowi przez całe dzieciństwo. Nazywany przez zmarginalizowaną, zaszczutą matkę Władeczkiem ojciec-oficer nawyki i zachowania z poligonu przenosi na rzeczywistość domową – dzieciom, zamiast czułości, okazuje głównie kojarzącą się z wojskową „falą” pogardę i zaprowadza w rodzinie brutalną dyktaturę.

Niektóre sceny szokują, jak na przykład wspomnienie o jedzeniu arbuza, kiedy to Franio i jego siostra Asia zmuszeni przez ojca rozbierają się do naga, czy fragment ukazujący przemoc w rodzinie sąsiadów, brawurowo odegrany przez Annę Konieczną i Arkadiusza Cyrana.

Co ciekawe, mimo całej grozy przedstawionych w spektaklu sytuacji nie brak w nim humoru. Widownia zanosiła się od śmiechu kilkakrotnie, szczególnie oglądając scenę nauki modlitwy przy włączonym telewizorze, gdzie przez ciekawą zabawę słowem scenarzysta uzyskał komizm wysokiej próby.

Kwestia obsady została rozwiązana w nowatorski sposób – szóstka aktorów wciela się we wszystkie z ról, jedynymi bohaterami o stałych odtwórcach są Franio i jego matka. Zapewne nieprzypadkowo – relacja z matką zdaje się być jedyną pewną w życiu Frania, jedyną, w której odnaleźć on może trochę ciepła i czułości.

Skąd tytuł? Autor zdaje się twierdzić, że reprezentowane przez Władeczka pokolenie jest ostatnim wpisującym się w odwieczną historię i tradycję ojcostwa, na co wskazuje zakończenie – miarowe, rytmiczne wyliczenie biblijnych bohaterów: „Adam, Kain, Henoch, Irad, Mechujael...”. Gdzie upatrywać źródła takiego biegu rzeczy? Czy to wpływ rozwijającej się cywilizacji, emancypacji? I jak będzie wyglądał świat bez ojców? Na te pytania nie daje odpowiedzi, pozostawia widzów w milczącej zadumie.

Ciekawa, klamrowa budowa sztuki, minimalistyczna, acz niebanalna i momentami zaskakująca scenografia, wysoki poziom gry aktorskiej i przede wszystkim niezwykła spójność wszystkich powyższych elementów sprawiają, że „Ostatni taki ojciec” wart jest polecenia. Nie każdemu – bo to sztuka awangardowa, wymagająca odwagi i otwartego spojrzenia na świat i teatr. A jednak, kiedy cały świat zdaje się spokojnie zasypiać wraz z nadchodzącą jesienią – warto się czasem zaniepokoić.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto