Krzysztof zajmuje się sportem. Agnieszka jest psychologiem. Henryk pracuje w bibliotece, a Tomasz w biurze projektowym.
- Nie, nie śpiewam. Nie występuję na scenie, nie jestem artystą – stanowczo zapewnia Krzysztof Krawczyk. Zajmuje się sportem i odnosi sukcesy. Jest trenerem klasy mistrzowskiej siatkarek, instruktorem m.in. narciarstwa zjazdowego, pływania i windsurfingu. Dyrektoruje również w Centrum Kultury Fizycznej UMCS.
Z tym Krzysztofem Krawczykiem, nic go nie łączy. Nie są rodziną i nigdy się nie poznali. Nosi po prostu takie samo imię i nazwisko. Ot, zbieg okoliczności. – Rodzice nie zrobili tego specjalnie. Nie dobierali imienia do nazwiska – mówi Krzysztof Krawczyk. – Pytałem ich o to, imię to się im spodobało, pasowało – dodaje.
Wtedy to imię było popularne, a Krzysztof Krawczyk, piosenkarz jeszcze nie był tak znany. Gdy lubelski Krzysztof miał sześć lat, zobaczył przypadkiem w telewizji program giełda piosenki. Tam występował zespół Trubadurzy, a w nim Krzysztof Krawczyk. Wtedy po raz pierwszy poznał swojego imiennika. – Ten piosenkarz tak naprawdę stał się popularny dużo później – wspomina.
A pan na koncert?
To, że nazywa się tak samo jak gwiazda estrady pomagało mu i zawsze wywoływało uśmiech innych. – Ale nauczyciele niestety nie reagowali – śmieje się.
Piosenkarz stawał się sławny, a on razem z nim
– Było mi przyjemnie, gdy się przedstawiałem, zawsze ktoś się uśmiechnął – mówi. Ludzie zagadywali go, pytali czy nie jest krewnym tego piosenkarza. Padały często pytania czy śpiewa, czy układa piosenki. – „Czy potrafi pan śpiewać?” Pytano mnie – uśmiecha się. – Nagminnie mnie zaczepiano i zadawano różne pytania – wspomina.
Miał różne sytuacje w urzędach, na poczcie. – Kiedyś wysyłałem przesyłkę i urzędniczka spytała się mnie czy jestem tym właśnie Krzysztofem. Zabawne sytuacje były, gdy gdzieś dzwonił i musiał się przedstawić. Wtedy po drugiej stronie zapadała cisza i wyczuwało się niedowierzanie. – Musiałem czasem przekonywać, że tak się nazywam – mówi.
Najzabawniejsze była spotkania z policją
Gdy zatrzymywano go do kontroli, policjanci zwykle, uśmiechali się i pytali czy nie śpieszy się na koncert. – Policja traktowała mnie liberalnie. Teraz już niestety nie – dodaje.
Nie jest jedynym Krzysztofem Krawczykiem, w rodzinie, stryj też tak się nazywał. Przyznaje, że zna, lubi i ceni twórczość Krzysztofa – piosenkarza. – Mam jego wszystkie płyty – mówi.
Nie piszę powieści!
- Mówili mi różni ludzie, że skoro się tak nazywam to powinienem mieć talent i pisać książki – mówi Henryk Sienkiewicz z Lublina. Nie napisał żadnej powieści, ani wierszy, ale z książką jest za pan brat. Pracował w bibliotece pedagogicznej w lubelskim kuratorium.
Przyznaje, że ludzie zwracali uwagę na jego charakterystyczne imię i nazwisko. – W szkole koledzy krzyczeli za mną: „Poeta, ale głowa nie ta”. Jak to dzieci – śmieje się.
Pamięta, że dzięki temu że nazywał się tak jak ceniony i wielki pisarz, miał na lekcjach trochę łatwiej. – Poloniści przymykali oko na moje nieprzygotowania do lekcji. Na początku myśleli, że pochodzę z rodziny pisarza – śmieje się.
Gdziekolwiek się pojawiał i przedstawiał wzbudzał sensacje
Pytali się go czy pisarz to krewny, czy próbował coś stworzyć. – Radzili, bym coś napisał, bo może mam nieodkryty talent i też zostanę pisarzem – mówi.
Najzabawniejsze sytuacja była na wojskowej komisji poborowej. Musiał recytować z pamięci życiorys swojego imiennika. – Lekarz wojskowy kazał mi opowiadać o życiu i twórczości pisarza – opowiada. – Musiałem recytować jego biografię.
To nie był jedyny taki przypadek. Wcześniej już koledzy, znajomi, a nawet urzędniczki z poczty, pytali o znajomość życiorysu Henryka Sienkiewicza. To, zmusiło go do szukania powiązań, koligacji z tym Henrykiem Sienkiewiczem. Niestety nic nie odnalazł, oprócz tego że jego prapradziadek też nazywał się Henryk Sienkiewicz. – Teraz, ludzie już nie zwracają uwagi na to jak się nazywam. Zresztą ja sam znam dwóch innych Henryków Sienkiewiczów, to nauczyciele – mówi.
Oooo?! Tak pani wygląda?!
- To Agnieszka Włodarczyk nazywa się tak jak ja – śmieje się Agnieszka Włodarczyk z Lublina, psycholog. – Ja nazywam się tak jak dłużej niż ona – dodaje rozbawiona. – Jestem starsza.
Przyznaje, że miłe sytuacje pojawiły się w latach 90-tych, wtedy, gdy w kinach wyświetlali film Sara z Włodarczyk w rolach głównych. I pozostały do dziś, choć już zdarzają się rzadziej. – Gdybym nazywała się Dorota Rabczewska, to zainteresowanie byłoby większe. Przyznaje, że te sytuacje związane z jej nazwiskiem są miłe. Jak dzwoni do kogoś i się przedstawia, zazwyczaj na chwilę zapada cisza, a później padają pytania, czy to ta Agnieszka. Gdy pojawia się gdzieś na umówionym spotkaniu słyszy gromkie: „Oooo?! Tak pani wygląda?!”. – Ludzie tłumaczą mi się, że są ciekawi czy jestem podobna do aktorki – mówi.
Pamięta zabawny przypadek, gdy jeszcze pracowała w urzędzie pracy jako psycholog. Umówiła się na spotkanie z bezrobotnym, który się nie stawił. Po jakimś czasie wydało się, że on czekał na aktorkę, myślał, że to z nią był umówiony. – Szczerze zastanawiam się czy ten pan nie był wtedy po kielichu skoro tak pomyślał – śmieje się Agnieszka.
Zdarzały się sytuacje, gdy ludzie myśleli, że robi sobie żarty, że nazwisko i imię wymyśliła. – W sklepie ostatnio kupowałam coś na fakturę i sprzedawca stwierdził, że będzie się chwalił tym, że była u niego ta właśnie Agnieszka – wspomina. Raz, gdy zadzwoniła do firmy i przedstawiała się usłyszała pytanie, czy to ta Włodarczyk z Sary. – Słyszę miłe komentarze, widzę uśmiechy na twarzach, nie spotkało mnie nigdy nic przykrego w związku z tym – opowiada.
Tomaszem Lisem nikt się nie interesuje
Lubelski Tomasz Lis nie przypomina sobie wielu sytuacji związanych z jego nazwiskiem i imieniem, które nosi także znany dziennikarz. – Raz na jakiś czas ktoś się tym zainteresuje – opowiada. – Ale gdy się już zdarzy, jest to miłe zaskoczenie dla mnie. Czasami rozładowuje sytuację. Wtedy padają tradycyjne pytania: czy ten Tomasz Lis to krewny.
Prywatnie lubi dziennikarza Lisa, ogląda jego programy. – Tak naprawdę niewiele jest tych sytuacji, czasami ktoś się spyta czy pracuje w TVN, ale to żarty. Jego koledzy też nie robią żadnych uwag na ten temat. Pracuje w biurze projektowym i ich rozmowy toczą się na konkretne tematy. Czasami jakaś urzędniczka, pani z okienka uśmiechnie się, spojrzy, powie coś lekkiego na ten temat. – To tyle – mówi.
Jak czytać kolory szlaków turystycznych?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?