Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Niepodległości: Ulica z widokiem na zamek

kris
kris
Jacek Świerczyński
Z metrowych drzewek wyrosły już potężne drzewa. Zmieniła się też okolica. Nikt już nie pamięta starych sadów. I ludzie się zmienili. Więcej mówią o pieniądzach…

Wspomnienie tamtego adresu zamieszkania to powrót do lat dziecięcych, młodzieńczych, nie zawsze bogatych, nawet bez atrakcji w dzisiejszym rozumieniu, ale przecież beztroskich, radosnych – takich, kiedy cieszył drobiazg i różnicy nie było, czy na kolację będzie chleb ze smalcem czy może coś lepszego.

– Tak, z ulicą Niepodległości wiążą się moje beztroskie lata – uśmiecha się Robert Tomaszewski. – Nie myślało się o problemach, przeważnie nikt nic nie miał, czekało się 20 lat na mieszkanie. Coś tam słyszeliśmy o Zachodzie, oglądaliśmy czasem amerykańskie filmy, ale byliśmy jeszcze smarkaczami i zmartwienie o byt należało do naszych rodziców. My zaś dawaliśmy upust energii na polu, jakie rozciągało się pod blokiem.

Wieżowiec w zbożu

Miał 9 lat, kiedy w latach 70. wprowadzili się z rodzicami do tego wieżowca. Po przeciwnej stronie ulicy Niepodległości już powstało nowe osiedle. Było w miarę urządzone. Po tej „jego” stronie była wydeptana ścieżka wokół bloku, a tuż przy niej dookoła rosło zboże.

– To doskonale pamiętam – mówi pan Robert. – Jeszcze obok, na tym polu było gospodarstwo rolne. Lada moment miało i ono zniknąć. Nikt się wtedy nie pytał o czyjeś prawo własności. Wysiedlali pod osiedle i już. Po mojej stronie stał tylko mój wieżowiec, wymiennikownia ciepła i przychodnia zdrowia. Chodniki zbudowali dopiero wtedy, kiedy postawili kolejne bloki. Nieopodal było wysypisko śmieci, oczyszczalnia ścieków i baza MPO. Na wysypisku pobudowali osiedle Daszyńskiego. My, szczeniaki z bloku buszowaliśmy w zbożu, w chaszczach wokół bazy. Tam zdobywaliśmy pierwsze doświadczenia alkoholowe i papierosowe.

Między moim wieżowcem, a MPO był jeszcze stary sad. Ależ tam były jabłka – wspomina pan Robert. – Jak tam ruszyła młoda szarańcza z osiedla, to mało która jabłonka miała do września owoce, wszystko wcześniej było wyjedzone. W tamtych latach 70. mało kto jeździł na wakacje, szalało się po okolicy, po opuszczonych sadach, polach, nad Bystrzycę.

Widok z okna

Niedaleko biegły tory kolejowe – tędy jeździł pociąg do Lubartowa. Za torami była opuszczona cegielnia z wielkim piecem do wypalania cegieł. Z okien mieszkania rozciągał się widok na zamek w Jakubowicach, budujący się Ursus i ogródki działkowe.

Wspomina, że gdy wiosną wylewała Bystrzyca, to od starego mostu przy Turystycznej aż do mostu kolejowego na Bystrzycy i po ogródki działkowe było jedno, wielkie rozlewisko, które lśniło w słońcu.

Do starego, drewnianego mostu na Bystrzycy dochodziło się małą uliczką, która biegła na wysokości dzisiejszego skrzyżowania przy Leclercu na Turystycznej. Prowadziła do oczyszczalni, wysypiska i bazy śmieciarek MPO.

– Przy bazie MPO było laboratorium, w którym badano chyba obecność pierwiastków ciężkich w wodzie – przypomina sobie, że kiedyś zabrano ich tam na wycieczkę.

– Gdy wybuchł stan wojenny, z okien widzieliśmy jak czołgi jechały nocą ulicą Mełgiewską na Świdnik i na FSC. Na rondzie stal czołg T34 – przypomina sobie.

Dziecięce zabawy

Powoli widok z okna był zasłaniany. W 1995 r., kiedy wrócił z wojska już wszystko było zabudowane. W tym miejscu, gdzie było gospodarstwo rolne, wyrównano nieckę ziemią wybieraną spod fundamentów nowych domów i tam powstało boisko sportowe.

– Zbudował się Hajdów i po oczyszczalni zostały ruiny. Tego to akurat nie żałuję – śmieje się. – Właściwie zostały tylko ogródki działkowe. Po „tamtej stronie” – w środku osiedla – był sklep i duży kompleks boisk. W tym miejscu jest dziś szkoła podstawowa. Ale my tam nie chodziliśmy grać w piłkę, bo miejscowi nas nie dopuszczali. Więc dzieciaki biegały po piwnicach, bawiły się na klatkach, kopały tam piłkę. Nie było żadnego domu kultury, żadnego klubu czy rozrywek. Dorośli się irytowali, że hałasujemy, zomowiec, który mieszkał w naszej klatce ganiał nas, ale kto by się tym przejmował. Czasem jeden chłopak drugiemu dał w zęby i nikt z tego problemu nie robił.

Życie toczyło się wokół trzepaka. Wspomina mleko w litrowych butelkach z kapslem i lody „Śnieżynka” w wafelkach kupowane w małym, osiedlowym sklepiku. I to, jak raz poszedł po lody, a właśnie niespodziewanie rzucili kawę „Selekt”. Wyrzekł się smakołyku i kupił małą torebkę kawy, żeby mamie zrobić przyjemność.

– Po zakupy też chodziło się do centrum handlowego przy Smorawińskiego, albo na Spółdzielczości Pracy – mówi. – Tam była stołówka, z której w menażkach przynosiłem obiady. Kto z młodych dziś wie, jak to wyglądało – śmieje się. – Na dole zupa, w środku mięso, u góry kartofle. Albo w środku mięso i kartofle a u góry deser – jeśli był jakiś budyń czy kisiel. Trzeba było uważać, żeby przez drogę to się nie powylewało.

Wokół cisza

Chodziło się do kina „Przyjaźń” przy FSC, a hitem tamtych czasów było grane w „Kosmosie” „Wejście smoka” z Brucem Lee.

– Nie mam z tej ulicy mojego dzieciństwa i młodości żadnych złych wspomnień – mówi z przekonaniem. – To tam się zawiązywały przyjaźnie, tam pierwsze randki i miłości, młodzieńcze balansowanie na granicy tego, co jest dozwolone, a co nie.

Nosiliśmy długie włosy i biegaliśmy na do WOSTiW-u na koncerty „Perfectu”, „Republiki”, „Bajmu”. Akustyka była podła, ale się chodziło.
Osiedle się zmieniało. Z metrowych drzewek posadzonych w tamtych latach wyrosły potężne drzewa dające dużo cienia.

– Wtedy, w latach 70. wszyscy pilnowali każdego drzewka, każdego krzaczka, żeby pies nie obsikał, żeby dzieciak nie połamał. Dziś, wielkie topole, lipy, niemal zabierają ludziom słońce. Ulica się zmieniła przez te wszystkie lata. Owszem, wyładniała, ale też mam wrażenie, że opustoszała. Nie ma wspólnych zabaw, czasem widzi się tylko babcie z wnuczkami.

Ludzie w domach szukają rozrywki, zamykają się, dzieciaki nie buszują beztrosko tak jak my kiedyś po osiedlu, a pewnie siedzą przed komputerami. Wokół jakaś cisza. Tylko samochodów przybyło i parkują wszędzie, gdzie tylko się da, a najlepiej przed samym wejściem do domu.

Przyszedł czas dorosłości i zmiany adresu. Wyprowadził się na ulicę Opalową.
– Na Opalowej przez dwa lata brodziłem w błocie. Mieszkało tu dużo młodych małżeństw z dziećmi, znajomości zawierało się przy piaskownicy i niektóre są nawet trwałe. Jednak z nostalgią przywoływałem tamte lata i tamtą moją ulicę. Wtedy wszyscy byliśmy sobie równi, nikt nie zadzierał nosa. Tutaj już ludzie byli inni. Już odmieniły ich pierwsze oznaki kapitalizmu – pokazywali, kto ma więcej kasy, szpanowali. Tego nie lubię i zawsze później brakowało mi bardzo tamtych klimatów z ulicy Niepodległości.

Opowiedz nam historię swojej ulicy. Czekamy na Wasze zgłoszenia:
[email protected]

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto