Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lublin: Telefoniczny zawrót głowy. Pan Henryk w swojej piwnicy otworzył muzeum telekomunikacji

Piotr Nowak
Piotr Nowak
Ponad sto eksponatów, z których część ma blisko sto lat znajduje się w prywatnym muzeum mieszkańca Lublina. Kolekcja cały czas rośnie. - Nie lubię się nudzić. Muszę coś robić - podkreśla Henryk Świerszcz.

Telefony na korbkę, łącznice z central telefonicznych, dalekopisy, aparaty mieszczące się w pudełku i takie, które dawniej znajdowały się w budkach telefonicznych. Cuda techniki, z których najstarsze ma prawie sto lat, zdobią muzeum pana Henryka, byłego pracownika Okręgowych Warsztatów Poczty i Telekomunikacji w Lublinie.

- Naprawiam stale telefony. Można powiedzieć, że przynoszę pracę do domu. Nadal mi się chce. Nie mogę się nudzić, muszę coś robić - przyznaje pasjonat.

Gromadzenie pojedynczych egzemplarzy telefonów pan Henryk rozpoczął w 1981 r. Kolekcja cały czas rośnie. Dwa lata temu liczyła 40 eksponatów. Dziś w muzeum znajduje się ponad sto urządzeń.

Największy eksponat rozmiarami dorównuje pianinu. To łącznica CB-50 z 1969 roku. Do urządzenia można podłączyć nawet 50 aparatów. Mogła funkcjonować w urzędzie pocztowym w małej gminie lub w zakładzie pracy.

- Znajomy powiadomił mnie, że w Bibliotece Głównej UMCS niszczeje nieużywana łącznica. Ostatnie połączenie odebrała pod koniec lat 80-tych. Dałem jej drugie życie. Gdyby nie ja, pewnie trafiłaby na złom - wyjaśnia pan Henryk.

Telefon to był rarytas

Jednym z ciekawszych eksponatów w muzeum pana Henryka jest łącznica telefoniczna MB z 1953 r. Urządzenie obsługiwała telefonistka. Służyło do przekazywania połączeń pomiędzy poszczególnymi aparatami. Do tego konkretnego modelu można było podłączyć 20 telefonów.

- Kiedy ją kupiłem była w opłakanym stanie. Część skrzynki była przegniła, brakowało niektórych elementów. Wymieniłem je i teraz działa jak nowa - przyznaje.

Cześć eksponatów w muzeum pochodzi z okresu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Rynek telekomunikacyjny w tym czasie zmonopolizowało państwo. To urzędnicy decydowali, komu należy się aparat, a komu nie.

- Kiedyś telefon to był rarytas - zastrzega pan Henryk.

Jak działała sieć telefoniczna? Telefonistki odbierały połączenie od abonenta i za pośrednictwem łącznicy przekazywały połączenie z konkretnym odbiorcą. Odbywało się to poprzez wetknięcie wtyczki w odpowiednie miejsce na urządzeniu.

Żeby się dodzwonić do wujka w Parczewie mieszkaniec Lublina musiał wykręcić na tarczy telefonu lub wybrać na klawiaturze numer 900. Połączenie odbierała telefonistka. Po tym, jak usłyszała „z Parczewem poproszę” łączyła z kolejną centralą. Mógł to być Parczew, ale zdarzało się, że linia była zajęta. Wówczas łączyła z inną centralą (np. w Białej Podlaskiej), która miała możliwość przekierowania rozmowy. Kiedy zamówione połączenie było gotowe głos w słuchawce mówił: „Łączę zamiejscowa: Parczew” i mieszkaniec Lublina mógł cieszyć się rozmową z wujkiem. O ile ktoś był w domu.

- Kiedy telefon był na kablu ludzie byli szczęśliwsi - uważa pan Henryk.

Telefon jest do dzwonienia

Oblicze telefonii zaczęło się zmieniać w czerwcu 1992 r. To wtedy w Polsce zaczęła funkcjonować pierwsza sieć komórkowa. Z czasem cyfryzacja uczyniła pracę telefonistek zbędną. Pełna automatyzacja nastąpiła w 2000 r. Telefony „bez kabla” zaczęły zyskiwać na popularności. Według danych GUS, w 2019 r. telefonia komórkowa miała w Polsce 48,5 mln abonentów. Dla porównania, telefonia stacjonarna liczyła 3,5 mln abonentów.

W muzeum pana Henryka na próżno szukać najnowszych smartfonów. Właściciel używa telefonu komórkowego, ale starszego typu i bez dostępu do internetu. Nie uznaje smsów. - Telefon jest do dzwonienia - zaznacza.

Takie było też zastosowanie dwóch aparatów wojskowych w kolekcji pana Henryka. Zostały wyprodukowane w Stanach Zjednoczonych w 1942 i 1943 r. Podczas drugiej wojny światowej były wykorzystywane przez wojska alianckie i radzieckie. Na jednym z aparatów zachował się napis: Baszczyk 1936.

- Urządzenie było na wyposażeniu Ludowego Wojska Polskiego w latach 50-tych. Być może z tego okresu pochodzi podpis użytkownika. Może po publikacji artykułu z redakcją skontaktuje się osoba, która wie coś więcej na temat jego przeszłości - ma nadzieję pan Henryk.

Eksponaty pochodzą ze Szwecji, Danii, z Włoch, Chińskiej Republiki Ludowej oraz państw, których już nie ma, takich jak Polska Rzeczpospolita Ludowa, Czechosłowacja, Niemiecka Republika Demokratyczna i Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Pan Henryk kupuje je na targach staroci lub na aukcjach internetowych. Na potrzeby swojej kolekcji zaanektował większość piwnicy i cały garaż. Co na to rodzina?

- Przyjmuje to do wiadomości. Można powiedzieć, że jest zadowolona - przyznaje miłośnik starych aparatów.

Ostatnio skontaktowała się z nim osoba, która odziedziczyła kolekcję telefonów. Wkrótce „muzeum” powiększy się o 50 aparatów. Brak miejsca nie zniechęca pana Henryka: - Chciałbym móc prezentować swoje zbiory wszystkim zainteresowanym, ale nie mam warunków. Gdyby gmina udostępniła mi wolny lokal to chętnie bym się przeniósł. Niedługo idę na emeryturę, będę miał czas na oprowadzanie wycieczek i opowiadanie o historii telekomunikacji.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Lublin: Telefoniczny zawrót głowy. Pan Henryk w swojej piwnicy otworzył muzeum telekomunikacji - Kurier Lubelski

Wróć na lubelskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto