Zofii, żonie poety, i córce Marii Ludwice udało się ocalić jego rękopisy z powstania warszawskiego. Po długiej i wykończającej tułaczce (trafiły do obozów w Pruszkowie i Mauthausen, pracowały w fabryce amunicji w Linzu) osiedliły się w Argentynie. Druga córka Wanda mieszkała już wtedy w Londynie.
W latach sześćdziesiątych sytuacja materialna Zofii i Marii Ludwiki była dramatyczna.
Zaczęły rozważać sprzedaż cennych rękopisów, co stawało się tym bardziej pilnie, że nieuchronnie rozkładały się w upalnym, argentyńskim klimacie. Niestety, prawo autorskie PRL pozbawiało wdowę honorarium za wydanie utworów nieżyjącego męża. Początkowo kobiety, nieświadome wartości teczki, były skłonne odsprzedać ją za - bagatela - 500 dolarów. Ale cena stopniowo wzrastała i kolejne negocjacje się przeciągały.
Pierwszy leśmianowską spuścizną zainteresował się profesor Jacek Trznadel, autor wstępów i opracowań wielu antologii utworów Leśmiana. Ostatecznie kupił je kto inny. Traf chciał, że akurat w Argentynie przebywał Aleksander Janta-Połczyński, pisarz i kolekcjoner różnych białych kruków. To do niego Zofia i Maria Ludwika zwróciły się o pomoc w ulokowaniu rękopisów. Zaczęły się gorączkowe poszukiwania instytucji, która by je odkupiła i zakonserwowała. Koniec, końców bibliofil postanowił sam wyłożyć pieniądze, łącznie dwa tysiące dolarów, które wpłacał w ratach. Ostatnia przesyłka, przeznaczona dla schorowanej Zofii, przyszła w momencie, w którym pieniądze były potrzebne już nie na leki, ale na grób.
Zofia Leśmianowa (z domu Chylińska) była przyzwyczajona do pogodnego biedowania u boku niefrasobliwego poety. Nie była materialistką. Poświęciła karierę malarki, cierpliwie znosiła romanse - pożywkę dla tajemniczej, rozerotyzowanej atmosfery w leśmianowskich utworach. A przecież była kobietą piękną, delikatną, a jednocześnie silną. Ciemne, błyszczące włosy, rozmarzone, orzechowe oczy, a jednocześnie gęste brwi i zdradzające charakter rysy twarzy urzekały mężczyzn. Ale to dla mało urodziwego Leśmiana "chrabąszcza w wizytowym ubraniu", jak był określany, zerwała zaręczyny. Jak na ironię, poznała ich Celina, kochanka poety, w dodatku jego bliska krewna.
Trzy lata po śmierci Zofii, w 1967 roku, Aleksander Janta-Połczyński stał się oficjalnym właścicielem rękopisów. Po raz pierwszy ukazał się fragment "Zdziczenia obyczajów pośmiertnych". Kolejny przełom nastąpił w roku 1970 - wtedy kolekcjoner na aukcji sprzedał teczkę amerykańskiej Huma-nities Research Center w Austin, która odtąd, z nielicznymi wyjątkami, pilnie jej strzegła. Państwowy Instytut Wydawniczy opublikował w latach 80. "Skrzypka opętanego" ze wstępem i w opracowaniu Rochelle H. Stone. Część utworów pozostała jednak nieznana, aż do ro-ku 2011.
Jak to się stało, że po takim czasie Humanities Research Center zdecydowało się udostępnić rękopisy właśnie nie-wielkiemu Wydawnictwu KUL?
- Placówka przez wiele lat zasłaniała się prawami autorskimi. Nasze pertraktacje ciągnęły się miesiącami - opowiada Dariusz Pachocki z Katedry Tekstologii i Edytorstwa KUL, współautor opracowania książki. - Powoływałem się na to, że zgodnie z polskim prawem te utwory przeszły już do domeny publicznej. Prosiłem, żeby zechcieli spojrzeć łaskawym okiem na ten fakt. Spojrzeli - po pół roku. Ostatecznie zgodzili się na jednorazową niekomercyjną, edycję naukową.
Książka "Satyr i Nimfa. Bajka o złotym grzebyku" Bolesława Leśmiana ukaże się w trzystu egzemplarzach. Oba utwory - opowiadanie oraz III i jedyny akt satyry - były dotąd znane jedynie z bibliografii. Wszyscy leśmianolodzy i leśmianofile mogą wstrzymać oddech.
- Są to teksty bardzo leśmianowskie, bardzo erotyczne. Taki Leśmianek w czystej postaci - uśmiecha się Dariusz Pachocki.
"Satyra i Nimfę" Leśmian napisał najprawdopodobniej w 1934 roku. Rozczarowany podróżą do Warszawy, gdzie nie udało mu się nawiązać kontaktów, przelał złość na papier. Jako Satyr wraca do lasu, do swojej Nimfy i opowiada o tym, co go spotkało w mieście.
"Bajka o złotym grzebyku" datuje się na rok 1915. Leśmian napisał ją dla pieniędzy pod pseudonimem "Jan Łubin". W tamtym okresie mocno interesował się teatrem. Miał kilka awangardowych pomysłów, próbował sił jako dramatopisarz. Fabuła "Bajki…" jest swego rodzaju obyczajową farsą, a głównym sprawcą zamieszania jest zaplątany we włosach grzebień.
Aby współczesny czytelnik mógł się delektować nieznany-mi dziełami, trzeba się było nad nimi troszkę pochylić. W obu przypadkach mamy do czynienia z tekstami z pierwszej połowy ubiegłego wieku. W dodatku aż szarymi od poprawek ołówkiem.
- Wspólnie z Arturem Truszkowskim zmodernizowaliśmy tekst. Nie wiedzieliśmy także, czyje są ołówkowe skreślenia i dopiski. Poprawki wyrzucają ok. 20 proc. "Bajki o złotym grzebyku". Według wnuczki Leśmiana ich autorem jest ktoś inny, ale my nie byliśmy tego wcale tacy pewni. Ostatecznie wszystkie wtręty i skreślenia znajdziemy w części krytycznej na końcu książki - wyjaśnia Dariusz Pachocki.
Na nowo odkrytego Leśmiana możemy już czytać, a możliwe, że i go zobaczymy, bo "Bajką o złotym grzebyku" zdążyły się zainteresować lubelskie teatry.
Bolesław Leśmian "Satyr i Nimfa. Bajka o złotym grzebyku"
Opracowanie i posłowie: Dariusz Pachocki, Artur Truszkowski, Wydawnictwo KUL, Lublin 2011, Archiwum Edytorskie, t. 4., ss. 132
16 barwnych ilustracji + 2 barwne wklejki, format A5
Czytaj także: ,a href="https://lublin.naszemiasto.pl/lubelskie-nauczycielskie-grzechy-wedlug-raportu-cke/ar/c1-1121959?kategoria=654#124992d86681a0dc,1,3,60">Lubelskie: Nauczycielskie grzechy według raportu CKE
Najświeższe wiadomości z Twojego miasta prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?