W notatce od wydawcy na pierwszej płycie Trifonidis Orchestra niby jest jakieś wytłumaczenie: "głównym założeniem projektu od początku było i jest zaprezentowanie pełnej, energetycznej formy, która wyznaczy nowe trendy i zapełni brzmieniową muzyczną lukę dając odbiorcom nową przestrzeń muzycznych doznań". Ale cóż to, u licha, znaczy?
Jedenastoosobowy, międzynarodowy (są tu i Kubańczycy, i Anglicy, i Polacy) zespół założony przez multiinstrumentalistę Macieja "Trifonidisa" Bielawskiego na pewno nie gra o niczym. W tej muzyce element szaleństwa (np. solowe improwizacje) jest równoważony ogólną strukturą utworu, zaplanowaną tak starannie, jak napad na bank. Część materiału z ich płyty mogłaby zresztą robić za ścieżkę dźwiękową do filmu o takim napadzie: jest tajemniczo, nerwowo, napięcie stopniowo rośnie...
Ale to tylko jedna z możliwych interpretacji. Może chodzi im o odświeżanie bigbandowych tradycji, coś, co zagranicą robi np. Ken Vandermark i jego Vandermark Resonance, czy Dirty Dozen Brass Band? A może jedynie o potężniejsze brzmienie albo o zderzenie muzyków z różnych światów (niektórzy to jazzmani, inni grają folk czy muzykę klasyczną)? Proszę sobie odpowiedzieć samemu. Nikt za Was tego nie zrobi.
echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?