Dzieci są nasze, a nie państwowe (relacja MoDO)

- Uważamy, że dom rodzinny jest najlepszą szkołą życia dla pięciolatków – czytamy na transparentach protestujących.

- Rodzice powinni decydować, czy ich dziecko ma pójść do szkoły w tym wieku, a nie urzędnicy - mówi Paweł Chojecki, prezes okręgu lubelskiego UPR, (Unia Polityki Realnej) - Najlepsze miejsce dla takiego malucha to dom, a nie rozwrzeszczana klasa.

- To fatalny pomysł, żeby sześciolatki szły do szkoły – uważa Irena Rutowicz, prababcia sześcioletniego Dawidka. – Takie dzieci są za małe. Lubią bawić się, a nie siedzieć w ławce.

Podobnego zdania jest Małgorzata Machała, mama czwórki dzieci w wieku od trzech do 10 lat. – Uczymy dzieci w domu – opowiada pani Małgorzata. – Przymus posyłania sześciolatków do szkoły to zamach na możliwość decydowania przez rodziców o tym, kiedy maluchy są dojrzałe na tyle, by uczyć się w grupie. W domu dzieci rozwijają się lepiej. Dzieci uczące się w szkołach częściej padają ofiarą stresu i cierpią na bóle brzucha.

- W domu jest mi najfajniej – dodaje 10-letnia Weronika, córka pani Małgorzaty.

UPR zorganizowała manifestacje w całym kraju. – Chcemy zachęcić inne partie i organizacje do wsparcia naszych działań – mówi Chojecki. – Walczymy o ważną sprawę, bo jeśli rodzice nie będą mieli wpływu na przeniesienie siłą dzieci z ciepłego domu do szkolnego molochu, to ucierpią na tym najmłodsi. Owoce takiego postępowania zobaczymy za pięć, dziesięć lat. Dzieci będą nieodporne na zachowanie rówieśników i łatwiej wpadną w kłopoty.