Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Ściśnięte serca". Walki pod Zaborecznem i Różą w opowieściach partyzanckich sanitariuszek

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
ze zbiorów Bogdana Nowaka
„Bezsilna rozpacz ogarnęła wszystkich, gdy przyszły wysiedlenia w powiecie zamojskim. Wprost nie chciało się wierzyć, by wróg (...) mógł posunąć się do takiej podłoty, której dowody dawał na każdym kroku” – czytamy we wspomnieniach Wiktorii Gniwkowej „Niezłomnej”, sanitariuszki BCh z oddziału Roberta Aborowicza ps. Azja. „Nastrój popłochu wzmógł się gdy wysiedlono Janówkę Wschodnią i Hutę Komarowską, a mieszkańców zesłano do obozu w Zamościu".

To były pierwsze bitwy partyzanckie w okupowanej Polsce. Leśni starli się z Niemcami najpierw pod Wojdą (30 grudnia 1942 r), a następnie pod Zaborecznem (1 lutego 1943 r.). Dowodzeni przez majora Franciszka Bartłomowicza, słabo uzbrojeni partyzanci musieli tam walczyć z niemieckim, zmotoryzowanym batalionem żandarmerii oraz m.in. z niemieckimi kolonistami (w sumie było ich podobno ok. 2 tys.).

Ulewa pocisków

„W dniu 2 lutego (1943 r.), w którym oddziały innych jednostek kompanii okryły się sławą w bitwie pod Zaborecznem, my sanitariuszki byłyśmy pod Hutkowem w lesie” – wspominała pani Wiktoria. „Po pierwszej fazie bitwy wyruszyłyśmy na pole walki, porobiłyśmy opatrunki między innymi kobiecie ciężko rannej w nogę. Gdy wielka siła Niemców natarła ponownie na Zaboreczno, wycofałyśmy się na dawne miejsce, by z dala śledzić nierówną walką”.

Bitwa trwała wiele godzin. Szanse leśnych były niewielkie. A jednak bój toczyli z ogromną determinacją. „Po jednej stronie garść partyzantów, po drugiej masa wojska, własowców z Bełżca i żandarmerii różnego rodzaju, samochody pancerne i granatniki” – czytamy dalej we wspomnieniach „Niezłomnej”. „Na lasek, w którym bronili się nasi sypała się taka ulewa pocisków, iż myślałyśmy, że nikt żywy zeń nie wyjdzie. Ściemniło się. Lasek dymił od pękających pocisków, a siła ognia na chwilę nie słabła. Niemcy odjechali dopiero wtedy, gdy ciemności rozpostarły się nad ziemią (...)”.

Najeźdźcy stracili podobno tego dnia 103 zabitych i kilkudziesięciu rannych. Partyzanci naliczyli w swoich szeregach sześciu poległych i trzech rannych. Wycofujący się z pola walki Niemcy nie dali jednak za wygraną. Podpalili kilka domów w Kolonii Zaboreczno. Wiadomo było, że Niemcy pojawią się w tej okolicy także następnego dnia. Leśni musieli się wycofać. W tej sytuacji sanitariuszki BCh przeniosły punkt opatrunkowy do Hutkowa, a potem – przez Majdan Wielki – do miejscowości Róża. Wydawało się, że w tej wiosce będzie bezpiecznie.

Ta niewielka, wybudowana wśród lasów osada, leży na północnym skraju gminy Susiec. Według spisu z 1921 r. wybudowano tam 11 domów, w których mieszkało 61 osób (byli to sami Polacy). Doszło tam jednak do krwawych wydarzeń, które miały bezpośredni związek z bitwą pod Zaborecznem.

O tym co się wydarzyło następnego dnia po tych zmaganiach, także można się dowiedzieć m.in. z relacji dzielnych, bechowskich sanitariuszek.

Nie leźć Szwabom w oczy

Paulina Czuwara ps. Marta urodziła się 25 stycznia 1909 r. w miejscowości Zadnoga (w gm. Krynice). Przed ostatnią wojną pracowała w tomaszowskich szkołach jako nauczycielka, a od 1928 r. była też działaczką ZMW „Wici”. W 1940 r. trafiła do konspiracji. Była m.in. komendantką bechowskiego oddziału sanitarnego. Uczestniczyła w walkach pod Zaborecznem, a potem w Róży.

Janusz Peter, zasłużony lekarz i regionalista z Tomaszowa Lub. spisał po wojnie jej wspomnienia oraz m.in. relację kilku innych, bechowskich sanitariuszek m.in. Stanisławy Sahajko ps. Jaskółka. Ukazały się w książce pt. „Tomaszowskie za okupacji”. To tragiczne, czasami przepełnione goryczą opowieści.

„Przeprawa (z okolic Zaboreczna do Róży – przyp. red.) przez rozmokłe pola, na których sanie tylko gdzieniegdzie natrafiały na łach topniejącego śniegu, a poza tym brnęły w grząskim błocie, była okropna (...)” – wspominały sanitariuszki BCh. „Nie pozostawało jednak nic innego, jak na przełaj jechać przez pola, zagajniki i lasy, bo drogi były poobstawiane przez Niemców. Wiedzieliśmy o tym przez gońców, którzy wieczorem ostrzegli nas, by: nie leźć Szwabom w oczy (...). Wreszcie konie bardzo zdrożone, a sanitariuszki ledwo trzymające się na nogach, znalazły się szarym rankiem u celu”.

Szpital polowy BCh założono w tzw. gajówce należącej do Józefa Pankiewicza z Róży. Wydawało się to bezpieczne miejsce. „Gajówka leżała w lesie, ok. 400 metrów od drogi w kierunku Łuszczacza, w razie więc napadu Niemców łatwo można było uciec (...)” – wspominały Paulina Czuwara i Stanisława Sahajko. „Przybyli (tam) nowi goście: Jan Kostrubiec ps. Odyniec, Mieczysław Rarot ps. Jaśmin, Jan „Krukowski”, Bolesław Łopuszyńki i Czesław Biront. Każdy z nich wyglądał nie tylko junacko, ale i groźnie. Na ramionach mieli karabiny, pistolety u boku i granaty za pasem. Kieszenie tylko nie były jak zwykle wypchane amunicją, bo poszła na wroga pod Zaborecznem”.

Za wycofującymi się z pola bitwy partyzantami ciągnęli Niemcy. „Gdy (leśni) weszli, w szpitalu zapanowała jeszcze większa otucha boć w lesie, od czasu do czasu, słychać było strzały karabinowe, jakby tylne ubezpieczenie ostrzeliwało się nacierającym Niemcom. „Zawisza” (chodzi o Włodzimierza Bironta – przyp. red.) zwrócił się zaniepokojony: Co to? Tak blisko? – Bądź spokojny, echo niesie z wiatrem – opowiedział „Bryła” (...). Nie minęło jednak kilka minut, jak nagle wpadła do izby córka gospodarza z dzieckiem na ręku, krzycząc rozpaczliwie: – Niemcy! Niemcy nas okrążają! Niemcy!”.

Okupanci otoczyli wieś z trzech stron. „Nadciągnęli od strony Krasnobrodu i zaskoczyli nas. Nim sztab zdołał powiadomić gajówkę, w której byli niektórzy ranni, stała już w płomieniach” – wspominała Wiktoria Gniwkowa, która także znalazła się w Róży .

Walczyli jak szaleńcy

W gajówce za broń chwycili wszyscy leśni, także ci ranni. Gdy do tzw. sionki tego budynku weszli Niemcy – partyzanci rzucili w ich kierunku granat, który eksplodował. Potem kilku z nich „wdrapało się” na strych budynku (był drewniany, kryty słomą). Jeden z nich spojrzał przez okno. Zobaczył, iż podwórze gajówki , aż „posiwiało” od niemieckich mundurów.

Rozpoczęła się bezładna strzelanina. Niemcom udało się jednak gajówkę podpalić. „Na górce (czyli strychu) powstał rumor. Można się było domyślać, że przebywający tam chłopcy: Jan Kostrubiec, Czesław Biront i Jan Rarot starali się stłumić ogień. Jak szaleńcy walczyli z gwałtownie rozszerzającym się płomieniem. Cóż jednak mogli dokonać nie mając wody pod ręką? – ciągnęły swoją opowieść bechowskie sanitariuszki. „Nagle Jan Kostrubiec wyskoczywszy do sionki posiał w stronę Niemców z erkaemu, lecz po kilku seriach padł trupem od kuli szwabskiej”.

Po chwili padł także przeszyty kulą Czesław Biront, a chwilę potem – Bolesław Łopuszyński i jedna z sanitariuszek. Po jakimś czasie zginął też m.in. Franciszek Kostrubiec. „Marta” z „Jaskółką” położyły się na podłodze gajówki. Nie było wyjścia, kobiety musiały zdecydować się na ucieczkę. Wyskoczyły oknem, gdy dach gajówki już zaczął się walić, a potem przedostały się do pobliskiego ogródka. Tam jakimś cudem, w ogromnym zamieszaniu, udało im się skryć (Paulina Czuwara została jednak ciężko ranna). Po jakimś czasie przyczołgał się do nich także Jan Rarot. Udało się im ocaleć.

Nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Niemcy zabili w sumie kilkunastu partyzantów w tym „Zawiszę” (sami stracili ośmiu żołnierzy). Urządzili też pacyfikację Róży, podczas której zabito jeszcze 40 osób. „Partyzanci usiłowali odeprzeć atak, ale wobec przeważających sił, musieli się wycofać (...)” – wspominała „Niezłomna”. „Punkt opatrunkowy czwartej kompanii (BCh), w skład którego poza mną wchodziły sanitariuszki: Matwiejczukówna Zofia, Kazubówna Salomea, Posiekatówna Helena i Piórówna Leontyna uchodził w dwóch grupach”.

Szliśmy pod gradem kul

Oddział w którym znalazła się Wiktoria Gniwkowa powędrował w stronę Ciotuszy. Kobiety miały ściśnięte serca. „Szliśmy pod gradem kul, co chwila oglądając się za siebie na płonące w dole budynki” – wspominała pani Wiktoria. „Na myśl, że w nich giną ranni partyzanci przystanęłam i nie mogłam oczu odwrócić od strasznego widoku”.

4 lutego 1943 r. oddział Armii Krajowej dowodzony przez Piotra Złomańca ps. Podlaski stoczył także bitwę z Niemcami pod Lasowcami. Znowu poległo wielu Niemców i 33 partyzantów. Ponadto w okolicach miejscowości Długi Kąt doszło do kolejnej, krwawej potyczki.

Niemcy byli zaskoczeni. Przerwali na jakiś czas wysiedlenia w powiecie zamojskim. O tych wydarzeniach nie zapomniano. Co roku w Krynicach odbywają się obchody rocznicy bitew pod Zaborecznem oraz zmagań pod Różą i Lasowcami. Organizowane są przez krynickie koło Zarządu Okręgowego Związki Żołnierzy BCh w Zamościu oraz miejscowy samorząd.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: "Ściśnięte serca". Walki pod Zaborecznem i Różą w opowieściach partyzanckich sanitariuszek - Zamość Nasze Miasto

Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto